czwartek, 5 lutego 2015

Number 38. "I didn't give up. I just wanted to be with you, forever."

Autorka : Anabell Fray
Ważny i bardzo wzruszający one-shot. Lepiej przygotujcie chusteczki! :')

For fear of that, I still will stay with thee,
And never from this palace of dim night
Depart again. Here, here will I remain
With worms that are thy chamber maids. Oh, here
Will I set up my everlasting rest,
And shake the yoke of inauspicious stars
From this world-wearied flesh*



* Środa, 12 luty *
- LAURA!!!! LAURA, PROSZĘ! NIE RÓB MI TEGO! LAURA!
Nocną ciszę przerywał mrożący krew w żyłach krzyk chłopaka. Niebieskie lampki odbijały się od bladej twarzy dziewczyny, którą kochał ponad życie. Która była dla niego wszystkim. Którą właśnie reanimował.
Łzy ciekły mu po policzkach strumieniami. Mimo to chłopak widział wszystko bardzo dobrze. Każdy najmniejszy fragment jej twarzy. Jej ciała. Ciała, które leżało nieruchomo, bez życia, bez znaku, że mieszka w nim jakaś dusza.
Dziś był specjalny dzień. Ich rocznica. Rocznica tego, co miało początek rok temu. Od niewinnego pytania w księgarni, po miłość od pierwszego wejrzenia. Ross przygotował z tej okazji kolację w jego ogrodzie. Bez rodzeństwa, bez wścibskich spojrzeń i irytujących braci. Przystroił wszystko niebieskimi dodatkami, tak jak ona lubiła. A teraz ona może już nie żyć.
- Laura, kocham cię! Błagam, nie zostawiaj mnie! Błagam! - chłopak mówił coraz ciszej, łzy ściskały mu przełyk z siłą imadła. Mimo to nie poddawał się, uciskał jej klatkę piersiową, przerywając na dwa wdechy. Dokładnie tak, jak uczono go w szkole. Wtedy w myślach błagał, żeby nigdy nie musiał używać zdobytych umiejętności. A jeśli już, to miał nadzieję, że będzie to obcy człowiek. Człowiek, o którym nic nie wie. Na pewno nie jego ukochana.
Teraz wydawało mu się, że został uwięziony w filmie. Piekielny horrorze. Najstraszniejszym, jaki widział w całym swoim życiu.
- Proszę cię, kochanie... Wiesz, że jestem za słaby aby udźwignąć życie samemu... Wiesz, że cię potrzebuję... Wiesz, że to ty trzymasz mnie przy zdrowych zmysłach... Ty jedna mnie rozumiesz... Kocham cię skarbie.... Słyszysz? Oddychaj! Wiem, że potrafisz! Jesteś silna, pamiętaj! Jesteś silna! Proszę cię!
Blondyn był niczym w amoku. Nie zwracał na nic uwagi. Nie słyszał ujadającego psa na podwórku sąsiadów, który był niczym zły duch oznajmiający coś strasznego. Nie widział pani Mardull w oknie, która z przerażeniem wpatrywała się w scenę. Liczyło się tylko tu i teraz. Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy.
Jego myśli były istnym chaosem. Zaczynając od tych, które płakały. Które chciały widzieć życie w oczach Laury. Tych, które chciały trzymać jej ciepłe ciało w swoich ramionach, obronić ją przed złem tego świata. Po te bezradne, które z przerażeniem stwierdzały, że to nic nie daje. Które mimo bezsilności nie chciały się poddać. Aż w końcu po te najmroczniejsze, skrywające złość i rozgoryczenie. Na ten świat, że chce zabrać mu najważniejszą osobę w jego życiu. Na siebie, że nie jest w stanie nic zrobić. Na dyspozytorkę pogotowia, która obiecała wysłać od razu pomoc, a która jeszcze nie dotarła.
Usłyszał odgłos syren. Z determinacją wypisaną na twarzy pochylał się nad dziewczyną aby w dosłownym znaczeniu tchnąć w nią życie. Nie pozwoli jej odejść. Nie pozwoli, dopóki starczy mu sił.
Sanitariusze wbiegli na podwórko. Nie mieli czasu zachwycać się pięknym oświetleniem, zapachem potraw i jeszcze ciepłej szarlotki. Widzieli tylko tą dwójkę. Dwie osoby, odcinające się na zieleni migoczącego trawnika. Siłą odciągali chłopaka od dziewczyny. Dziewczyny, którą znali aż za dobrze.
Traktowali ją jak swoją córkę. Znali ją od pieluszki. Niestety zazwyczaj spotykali się, gdy dziewczyna walczyła o życie. Patrzyli jak od najmłodszych lat usiłuje utrzymać w sobie iskrę. Iskrę, która wiele razy gasła. Która była wyjątkowo podatna nawet na najsłabszy podmuch wiatru.
Nie płakali. Byli zawodowcami. Chociaż serce im pękało wiedzieli, że łzy w niczym nie pomogą. Wiedzieli, że liczy się czas.
Czas, którego ona miała wciąż za mało. Czas, który wydawał się być jej wyznaczony niczym w klepsydrze. Klepsydrze, która czasami się zatykała sprawiając, że piasek się zatrzymywał. Że jej życie stawało w miejscu. A ona dryfowała ponad nim.
Lekarze działali z prędkością błyskawicy. Nie bawili się w RKO, wiedzieli że chłopak wykonał je znakomicie, że robił to dość długo. I nie poznali tego po kropelkach potu na jego czole, ani po łzach spływających kaskadą po jego policzkach i szyi. Znali go na tyle dobrze by wiedzieć, że dla niej byłby w stanie robić to w razie potrzeby przez cały dzień. Kochał ją miłością rzadko spotykaną w tym pędzącym świecie.
Podłączono elektrowstrząsy. Chłopak intensywnie wpatrywał się w szatynkę przecierając oczy, aby nie nie przegapić żadnego znaku z jej strony. Nie musiał nawet mrugać. Nie chciał jej stracić z oczu nawet na milisekundy. Wiedział, jak cenny w życiu jest czas.
Pierwszy wstrząs. Klatka piersiowa Laury podniosła się za ingerencją maszyny. Nic to jednak nie dało.
Drugi wstrząs. Podobny widok, jednak skutek żaden.
Blondyn spuścił wzrok. Dotychczas nie chciał tracić jej z oczu. Teraz uleciała z niego nadzieja. Po raz pierwszy od spotkania tej wyjątkowej osoby stracił coś, co czasami pozostaje nam jako jedyne w naszym życiu. Teraz nie chciał patrzyć, jak ona umiera.
Już nie płakał. Tępo wpatrywał się w swoje dłonie. Dłonie, które trzęsły się niemiłosiernie. Zacisnął je w pięści tak mocno, że aż pobielały mu kłykcie. To nimi przed chwilą próbował uratować brunetkę. Pomyślał sobie właśnie, że mogą one tak wiele. Mogą dać i odebrać życie. Mogą pieścić. Mogą tworzyć. Mogą dawać poczucie bezpieczeństwa. Mogą dawać świadomość, że nie jest się samym.
Mimo protestów lekarzy chłopak podszedł do dziewczyny i chwycił ją za dłoń. Jeśli to mają być jej ostatnie minuty na tym świecie, ona musi wiedzieć, że on przy niej jest.
Trzeci wstrząs. Lekarze popatrzyli z wyczekiwaniem na dziewczynę. Wpatrywali się w jej klatkę piersiową w nadziei na jakikolwiek ruch.
Wokół panowała grobowa cisza. Pies już nie szczekał. Nikt nic nie mówił. Nikt się nie poruszał. Nie było słychać nawet szmeru wiatru.
Wszyscy spuścili głowy. Medycy już nie kryli łez. Dotychczas im się udawało. Udawało im się ją ratować. Patrzyli jak ta dorosła kobieta już rośnie, przechodzi każdy etap rozwoju. I mimo iż nie byli bliskimi w jej życiu, cały czas byli gdzieś obok niej, gotowi na pomoc.
- Zawsze byłaś moim stróżem aniołku... Zawsze cię kochałem... I zawsze to ja chciałem cię chronić... - Ross wyszeptał, ściskając mocniej dłoń dziewczyny. Pojedyncza łza spłynęła po jego czerwonym policzku, spadając na ich złączone dłonie.
Nagle coś się zmieniło.
Jej klatka piersiowa gwałtownie uniosła się w górę. Laura łapczywie zaciągała się powietrzem, nie chcąc ponownie stracić oddechu. Osoby wokół niej za to go wstrzymały. Z zaskoczenia. Z szoku. Z wielkiej radości.
Pierwsze co dziewczyna zobaczyła po rozchyleniu powiek były czekoladowe tęczówki Rossa, okalane czarnymi od łez rzęsami, obrysowane czerwoną obwódką. Stało się dla niej jasne, że płakał. Przez nią.
Nie zważając na odczucia słabości rzuciła mu się na szyję i niczym mantrę powtarzała, że już wszystko jest dobrze, że nic się nie stało...
Oboje mieli jednak świadomość, że to kłamstwo. Wiedzieli, że te wypadki zdarzają się coraz częściej. Trwają coraz dłużej. Oboje bali się, że kolejny może trwać już wieczność.
Laura była silna. Śmiało szła przez życie, chociaż zdrowie jej na to nie pozwalało. Nie bała się słowa „śmierć”. Była z nim oswojona. Wiedziała, że każdego z nas to spotka. A ją być może trochę wcześniej.
Czy się bała? Oczywiście. Ale nie samej śmierci.
Bólu? Każdy z nas się go boi. Dopóki jednak miała świadomość że może on otworzyć jej bramy do czegoś lepszego, była w stanie przetrwać wszystko.
Braku oddechu? Tyle razy traciła przytomność, że nie było to dla niej nic nowego ani tym bardziej strasznego.
Świadomości, że opuszcza ten świat? No cóż, nie jest on doskonały. Nie zawsze daje nam to, co dobre. Każdy przecież go kiedyś zostawi.
Smutku. Tego najbardziej bała się Laura. Bała się smutku, w jakim pogrąży się jej rodzina, bliscy. Nie miała wątpliwości, że właśnie to, że zostawiasz na tym świecie osoby które cię kochają, świadomość, że będą przez ciebie płakać sprawiała, że każda myśl o śmierci była dla niej nie do wytrzymania.
Dlatego dziewczyna starała się trzymać wszystkich na dystans. Im mniej przyjaciół i znajomych, tym mniejsza pula osób, którym sprawisz smutek.
- Lauro, musisz się położyć. Dostaniesz zastrzyk, ale przez 12 godzin...
- Nie mogę wstawać, tak pamiętam. - uśmiechnęła się smutno. Słowa lekarza nie były dla niej zaskoczeniem. Słyszała je już tak wiele razy.
- Zaniosę cię do mojego pokoju. - Ross wziął dziewczynę na ręce i kiwnął głową na lekarza, aby szedł za nimi.
Szatynka wtulała się w niego jak małe dziecko. Jego ręce natomiast pewnie trzymały drobne ciało dziewczyny, przyciskając je delikatnie do swojej klatki piersiowej. Niosąc ją po schodach zaciągał się zapachem jej włosów, jej skóry. Napawał się odgłosem oddechu dziewczyny.
Żyła. Była wciąż przy nim. Tu i teraz.
Położył ją delikatnie na łóżku i pozwolił, aby doktor wykonał swoje zadanie. Po minucie było już po wszystkim, a dziewczyna opadła słabo na poduszki, posyłając swojemu chłopakowi krzepiący uśmiech.
- Ross, odprowadzisz mnie? - sanitariusz popatrzył znacząco na blondyna.
- Oczywiście. Zaraz wracam kochanie. - musnął policzek Laury i pierwszy skierował się na dół.
Kiedy byli w bezpiecznej odległości od pokoju, w którym leżała szatynka, zabrał głos.
- Ona potrzebuje przeszczepu. I to szybko. - mężczyzna zatrzymał chłopaka w salonie, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Wiem. - blondyn odparł zmęczonym tonem.- Ale co ja mogę zrobić? Ja bardzo ją kocham. I nienawidzę siebie, kiedy przed snem proszę, żeby obumarł komuś mózg, żeby zmarł i mógł oddać serce mojej dziewczynie. Nienawidzę tego. - powtórzył z mocą. A po chwili dodał ciszej – Ale niczego tak bardzo nie pragnę...
- Nie mogę ci niczego obiecać. Po prostu opiekuj się nią dobrze. Musi wytrzymać, dopóki nie znajdzie się kompatybilny dawca. Nie może się przemęczać. I ma się zdrowo odżywiać.
- Zrobię co w mojej mocy. - odparł i wyprowadził mężczyznę na zewnątrz. Przez moment patrzył jak zespół pakuje się do karetki, ale po chwili otrząsnął się i pobiegł na górę do swojej miłości.
Dziewczyna leżała w takiej samej pozycji. W ręce trzymała zawieszkę, która spoczywała na jej szyi. Był to mały medalion, który w swoim wnętrzu chował zdjęcie jej i siostry, oraz jej i Rossa. Zdecydowanie była to jedna z najbardziej sentymentalnych rzeczy w jej życiu, jedna z tych najważniejszych.
Zastanawiała się nad wszystkim. Myślała o chłopaku. Nie mogła znieść jego marnego wyglądu. Nie mogła darować sobie, że choroba nie wyniszcza tylko jej, ale także i blondyna. Nawet nie śmiała wyobrazić sobie, co by się z nim stało, gdyby dzisiaj nie odzyskała przytomności..
- Już jesteś. - odezwała się widząc jak Rossy pojawia się w drzwiach, podchodzi do łóżka i układa się obok niej delikatnie, aby jej nie urazić.
- Jak się czujesz? - spytał obejmując ją ramieniem. Dziewczyna ułożyła swoją głowę na jego klatce piersiowej, dokładnie w miejscu, gdzie spoczywa serce.
- Dobrze. Ross, wiesz, że bardzo cię kocham?
- Wiem aniołku. I ja ciebie również. A teraz śpijmy. Musisz odpocząć. - cmoknął ją w czubek głowy i kreślił kółka na jej przedramieniu. Wiedział, że to zawsze usypiało dziewczynę.
- Przysięgnij mi tylko, że nie będziesz płakał. - szepnęła sennie, mocniej zaciskając ręce na jego koszuli. Chłopak poczuł ogromną gulę w gardle.
- Obiecuję. - z trudem odpowiedział, przytulając ją mocniej i zaciskając powieki. Musiał stłumić łzy. Przecież obiecał.

* Czwartek, 13 luty*
Po domu krzątało się kilka osób. Rodzeństwo zgodnie z umową wróciło do domu dopiero rano, teraz przygotowywali dla wszystkich śniadanie. Mieli nadzieję że para miło spędziła wieczór, wiedzieli jak ostatnio jest im trudno. Kochali Laurę jak swoją własną siostrę. I tak też ją traktowali.
Widzieli jak ich mały braciszek się w niej zakochuje. Od pierwszego wejrzenia. Bezpowrotnie.
Tym bardziej z przerażeniem przypatrywali się jak oboje gasną w oczach. Ze strachem spoglądali w przyszłość, w której mogło zabraknąć Laury. Nawet nie chcieli myśleć, do jakich decyzji byłby zdolny ich brat w takiej sytuacji.
- Laura jeszcze śpi? - Rydel zapytała Rossa, który właśnie wszedł zaspany do kuchni.
- Tak, ma odpoczywać po lekarstwie.- odpowiedział chowając głowę w lodówce, a dziewczyna zastygła z łyżką w ręku.
- Lekarstwie? Ross, czy ona znowu...- blondynka popatrzyła na niego zmartwionym wzrokiem. Chłopak zamiast odpowiedzieć trzasnął drzwiczkami od lodówki i przytulił się mocno do siostry. Chciał wybuchnąć płaczem, ale nie mógł. Chciał usłyszeć, że wszystko będzie dobrze, ale nikt nie był w stanie mu tego powiedzieć.
- Spokojnie braciszku, spokojnie. Nie poddajemy się, tak? Jesteśmy z wami. - Delly kojąco gładziła go po głowie, jak niegdyś czyniła ich matka.
- Ross..? Wszystko w porządku? - Riker podszedł do wtulonego rodzeństwa i położył bratu rękę na ramieniu.
- Tak. Ja … Ja już pójdę, nie chce żeby obudziła się sama w pokoju. - odparł naprędce i wyszedł z pomieszczenia ze spuszczonym wzrokiem.
- Laura... - zaczął najstarszy patrząc bacznie na swoją siostrę. Ta tylko westchnęła i powróciła do smażenia jajecznicy.
- Wołaj resztę na śniadanie. - taka odpowiedź wystarczyła blondynowi. Skołowany wyszedł na poszukiwania swojego młodszego rodzeństwa.
Jego myśli przepełnione były troską. Opiekował się Laurą jak siostrą. Była dla niego tak ważna jak Rydel. Nie chciał jej tracić. Wiedział, że to załamie nie tylko jego brata, dziewczynę, ale też całą ich rodzinę.
Taki rozłam byłby nie do pomyślenia. W ich domu mimo iż nie zawsze było kolorowo, zawsze można było zobaczyć uśmiech i się nim zarazić. Byli typem ludzi, którzy nawet w najgorszej sytuacji potrafili dostrzec coś pozytywnego.
Do czasu. Od kilku tygodni nikt się nie uśmiechał.
Ross delikatnie zamknął za sobą drzwi, nie chcąc budzić dziewczyny. Spała tak słodko. Długie, gęste brązowe włosy tworzyły wachlarz wokół jej głowy. Usta były pełne, ale blade, zupełnie jak jej twarz. Ciemne rzęsy rzucały cienie na jej policzki.
Dziewczyna uśmiechnęła się przez sen. To jeszcze bardziej rozczuliło blondyna. Uważał się za największego szczęściarza na świecie. Taki cud, za jaki uważał Laurę, leżał właśnie w jego łóżku. Kochał go. Chciał z nim być.
Cud. No właśnie. Jak można pozwolić, żeby ktoś tak piękny zniknął z tego świata? Ktoś, kto rozświetla mrok. Nadaje wielu życiom sens. Uśmiechem odgarnia ciemne chmury z nieba. Sprawia, że nawet deszczowy dzień wydaje się być pełen słońca. Taki cud jak ona nie może przestać istnieć.
Ross myślał intensywnie. Nie mógł już dłużej czekać. Laura nie miała już czasu. Przecież istnieje wyjście z tej sytuacji. On wiedział jakie. Jednak sumienie nie dopuszczało takiej możliwości.
Nie może przecież wyjść tak po prostu na ulicę i kogoś zabić. To nie może być ktoś przypadkowy. To musi być ktoś w pełni zdrowy, nieobciążony genetycznie, młody. To nie było takie proste.
Dziewczyna poruszyła się i otworzyła oczy. Zamrugała kilkakrotnie, starając się przyzwyczaić do światła. Rozejrzała się po pokoju, i natrafiwszy wzrokiem na ukochanego, uśmiechnęła się promieniście.
- Ty już nie śpisz? - zapytała podnosząc się powoli i przeciągając niczym mały kotek.
- Obudziłem się wcześniej.
- Musisz zacząć spać w nocy. - odparła szatynka, przeglądając go na wylot. Znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć o nim wszystko.
- Ważne, że ty się wysypiasz, o mnie się nie martw. - podszedł do niej i pocałował czule w usta.
- To może ja zrobię śniadanie. - zaproponowała, kiedy się od siebie oderwali.
- Ty masz odpoczywać. Zresztą, Rydel już się tym zajęła.
- Ross, nie mogę całymi dniami leżeć w łóżku i nic nie robić. Wiem, że nie mogę się przemęczać, ale bez przesady. Wiem, że się martwisz kochanie. Ale zrozum, nie zamkniesz mnie w pokoju przykutą do łóżka. - pogładziła chłopaka po policzku, który właśnie wtulał go w jej drobną dłoń.
- Jestem nadopiekuńczy? - mruknął przymykając powieki.
- Aż do bólu. - odezwał się obcy głos w pokoju. Dziewczyna zwróciła wzrok w stronę drzwi i szeroko się uśmiechnęła.
- Rocky!
- Tak się cieszysz, że mnie widzisz? - zażartował podchodząc do łóżka.
- Powiedz Rossowi, że ze mną wszystko w porządku. - poprosiła go wstając. Ross automatycznie podtrzymał jej rękę, gdyby straciła równowagę.
- Dobrze Robaczku. Ross, stary, z Laurą wszystko w porządku. - Rocky poklepał brata po barku, a ten uśmiechnął się sztucznie. Nie chciał zasmucać swej lubej krzywą miną.
- Lau, chodź na śniadanie. - do pokoju wparował uśmiechnięty od ucha do ucha Riker.
- A ja to co?! - Rocky udał, że się obraża.
- Ty i tak byś przylazł żarłoku. - zaśmiał się, przepuszczając szatyna w drzwiach. Laura podążała za nim, ale gdy zorientowała się że Ross nie idzie z nią, przystanęła w progu i popatrzyła na niego pytająco.
- Wezmę pierwsze prysznic. Zostaw mi coś dobrego. - powiedział, a brunetka tylko przewróciła oczami i udała się na dół.
Chłopak został sam. Czuł, że się rozpada. Udawanie, że wszystko jest w porządku kosztowało go coraz więcej wysiłku. Musiał szybko coś wymyślić.
W jadalni panowała przyjemna atmosfera, mimo iż nikt nic nie mówił. Cała rodzina spożywała przyrządzone przez Rydel śniadanie, ciesząc się swoją obecnością i pełnym talerzem.
- Jak tam nocny maraton filmowy? - zapytała Laura, przerywając odgłosy mlaskania domowników.
- Bosko było! Tylko straszne kolejki do kibelka pomiędzy filmami. - odparł Ryland.
- Takie rzeczy to się przed wyjściem załatwia. - odgryzł mu się Rocky.
- Byliśmy w kinie z osiem godzin! - oburzony rzucił w niego grzanką.
- Van tak się spodobało, że przed wyjściem kupiła bilety na kolejny. - zwierzył się Riker.
- To kiedy idziecie? - zaciekawiła się szatynka.
- Dzisiaj. - odparł i wygiął usta w podkówkę, co wywołało śmiech u reszty.
- No Lau, zostajesz sama, musisz zorganizować sobie towarzystwo. - Rydel mrugnęła do młodej Marano.
- No oczywiście, że ze mną zostanie, zgłaszam się na ochotnika! - zawołał Rocky, jakby to było jasne jak słońce.
- Rydel nie chodziło raczej o ciebie idioto.
- Ryland, ja cię bardzo proszę, nie denerwuj starszego brata! - Rocky pogroził mu palcem, ale ten go zlekceważył i pokazał mu fuck'a.
- Zero autorytetu u młodszego rodzeństwa musi boleć, co bro? - Riker poklepał go ramieniu, przypominając sobie czasy, kiedy to jego opinie każdy miał w głębokim poważaniu.
- Wracając, bardzo chętnie Rocky, ale to raczej nie przejdzie. - Lau uśmiechnęła się delikatnie.
- Co nie przejdzie? - zapytał Ross, przeczesując ręką wilgotne włosy i siadając do stołu. Ucałował Laurę w policzek i odebrał od niej talerz. Dziewczynie udało się ''złowić'' dla chłopaka trochę smażonego jajka i dwa tosty.
- Rocky z Laurą.
- Co? - blondyn momentalnie popatrzył na brata, mrużąc oczy i mordując go wzrokiem.
- Patrz jaki zazdrosny. - westchnęła Delly i wepchnęła sobie do ust pączka.
- Spokojnie. Mam dzisiaj wolny dom. Wpadniesz do mnie, prawda? - szatynka wtuliła się w ramię chłopaka, a jemu od razu zrobiło się ciepło na sercu. Jak i reszcie, która chórem zakrzyknęła „Awww”.
- Oczywiście, moja droga. - uśmiechnął się szelmowsko, przełykając posiłek.
Rodzinie lekko było patrzeć na tą szczęśliwą parę. Jednak momentami mieli wrażenie, że widzą ich otulonych mgłą, niczym zjawę lub ducha. Jakby byli nie z tego wymiaru, gotowi zniknąć w każdej sekundzie. Przerażało ich to.
Lynchowie nigdy nie wierzyli w zabobony, życiowego pecha i inne tego typu sprawy. Zawsze uważali, że to w rękach człowieka spoczywa jego los. Tylko my sami możemy decydować jak nas postrzegają inni, lub jak toczy się nasze życie. Zmienili jednak co do tego zdanie.
Zaczęli do siebie dopuszczać, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Niektórych nie możemy zatrzymać. I choć owszem, to my podejmujemy decyzje, zawsze znajdzie się jakaś sprawa wyższej wagi, która wypływa na to jaka ona jest. Życie weryfikuje nas wszystkich.

~*~

Nastolatkowie siedzieli wtuleni w siebie na sofie w salonie sióstr Marano. Laura lubiła tu przebywać, zwłaszcza w tak wyśmienitym towarzystwie. Nie chodziło o wielki plazmowy telewizor, przed którym mogłaby się godzinami wylegiwać i nikt nie miał by jej tego za złe.
Chodziło bardziej o klimat, jaki przez lata tworzyła tu ze swoją rodziną.
Pokój pomalowany był na beżowo, a podłogę wyłożono ciemnym drewnem. Gdzieniegdzie stały masywne, dębowe meble, odbijając od swej wypolerowanej powierzchni ogień.
Kominek. To była rzecz, która sprawiała, że pomieszczenie wydawało się wyjątkowo przytulne. To i gruby dywan na podłodze.
Na ścianach można było zauważyć kilka obrazów, może bardziej fotografii. Tu ślub rodziców dziewczyn, tu one na wielbłądzie w cyrku, tam jeszcze cała czwórka przed świątecznych drzewkiem. Był tu też ogromny fotel, po którego prawej stronie piętrzyło się kilka wieżyczek z książek. Wchodząc tutaj, zewsząd uderzała nas wspaniała historia tej familii.
Szatynka cicho chlipała, mocząc tym samym T-shirt Rossa. Jemu to nie przeszkadzało. Równie mocno przeżywał sceny rozgrywające się na srebrnym ekranie.
„Romeo i Julia” był jednym z ich ulubionych filmów. Historia młodych kochanków mimo swej irracjonalności, niezmiennie ich wzruszała. Było w niej coś tak pięknego, magicznego i nie do wyobrażenia, że śmierć, choć bezsensowna, zdawała się jedynym wyjściem w ich sytuacji.
Oglądali ten dramat w starej, zapomnianej wersji, z 1968 roku. Tylko ona do nich przemawiała. Nie ta współczesna, z Leonardo DiCaprio na czele, która została dopasowana tak, aby dzisiejszy nastolatkowie ją zrozumieli. Uważali takie bezczeszczenie za świętokradztwo. Dobra historia broni się przecież sama, a jeśli ktoś nie rozumie tej niesamowitej, oryginalnej wersji, nie zrozumie nawet tej naszprycowanej bronią i narkotykami.
- A wystarczyło, żeby ona obudziła się chwile wcześniej! - zawyła dziewczyna i otarła ostatnie łzy, po skończonym seansie.
- Wtedy to nie byłby dramat kochanie. Poza tym – śmierć dla swej miłości wydaje się być pięknym czynem. - odparł uśmiechając się krzepiąco.
- Tylko wtedy, gdy druga osoba także umiera. - odpowiedziała mu i czule pocałowała.
Nie był to zwykły całus, jakich dziennie wykradali sobie setki. Był on bardzo porywczy i namiętny, bardziej sugestywny niż najpiękniejsze słowa.
Laura przeniosła się na kolana Rossa, aby mieć lepszy dostęp do jego ust. Jego ręce spoczęły na jej tali, jej natomiast w jego gęstych włosach. Całowali się niespiesznie, podświadomość podpowiadała im, że nie mają się gdzie spieszyć.
Dłonie Laury rysowały swą drogę po torsie chłopaka, by chwilę później wsunąć się pod jego podkoszulek i jeszcze dokładniej zbadać jego mięśnie. Jego skóra zdawała się płonąć pod opuszkami jej smukłych palców.
Chłopak zaczerpnął nagle powietrza i zatrzymał ręce dziewczyny.
- Nie Lau, my nie możemy... Ty nie możesz się przemęczać, masz odpoczywać a to …
- A to jeden z moich sposobów na relaks. - mruknęła i wpiła się w usta chłopaka, jednak ten ponownie ją od siebie odsunął. Dziewczyna popatrzyła na niego przygryzając dolną wargę.
- Skarbie, chyba musimy sobie coś wyjaśnić. To, że umieram...
- Nie! Nie mów tak. - poprosił przez zaciśnięte zęby, a wzrok Laury zelżał.
- Jak Ross? Umieram z każdą chwilą. Jak my wszyscy, tylko trochę szybciej. Mam wadę, tak. Bez przeszczepu... - zaczęła ale nie dokończyła, widząc zbolałą minę chłopaka. - Kochanie, nawet jeśli mam zasnąć na wieki dziś w nocy, chce to zrobić w twoich ramionach. Nie uchronię się przed tym, słyszysz? Wierzę, że uda mi się i będę miała przeszczep. Ale nie mogę czekać na niego leżąc i nic nie robiąc, żeby się nie przemęczyć. Chce się z tobą kochać, tak jak kiedyś. Poczuć cię tak blisko, niemal stopić się z tobą w jedno. Ross, skarbie, proszę cię.... - przyłożyła swoje czoło do jego. Chłopak bił się z samym sobą. Chciał ją chronić przed wszystkim, ale jednocześnie dać jej szczęście. Nie chciał, by przez jego pragnienie coś jej się stało...
- Dobrze, ale... - zaczął ale dziewczyna przerwała mu pocałunkiem, szepcząc w jego usta, że w pełni mu ufa.
Te pocałunki były inne, śmielsze. Nie była w nie zaangażowana tylko Laura, z każdą chwilą Ross przejmował trochę kontroli, w pełni oddając się chwili. Podniósł się z kanapy i ruszył w stronę sypialni dziewczyny. Chciał dla niej jak najlepiej.
Delikatnie położył ją na łóżku i pochylił się nad nią, podpierając się rękoma, aby zbytnio nie przygnieść jej swoim ciałem. Po drodze zagubił gdzieś koszulkę, co było zapewne sprawką dziewczyny, która teraz manipulowała guzikiem od spodni chłopaka.
Ross schodził z pocałunkami coraz niżej, obsypując nimi szyję, dekolt i w końcu nagie piersi dziewczyny. Ta w odpowiedzi na to zostanie mocniej zacisnęła palce na jego barkach.
Nie wiedzieli kiedy zostali nadzy, bez ani jednej części garderoby. Szał namiętności i pożądania całkiem zagrodził drogę zdrowemu rozsądkowi.
Nie pozostawał milimetr ich ciała, który nie zostałby odnaleziony przez ich usta. Wodzili po sobie dłońmi jakby chcieli zapamiętać każdy szczegół, każdą niedoskonałość, a także skórę, która pod ich dotykiem zdawała się być niczym z satyny. Za każdym razem odkrywali się na nowo, i za każdym razem budziło to w nich nieziemskie doznania.
Dziewczyna jęknęła cicho z rozkoszy, kiedy poczuła jak chłopak w nią wchodzi. W obu ich organizmach zaczęło rosnąć podniecenie.
Chłopak poruszał się coraz szybciej i pewniej, mimo to nadal dbając, aby dziewczyna się zbytnio nie przeforsowała. Celowo studził swój zapał i emocje, w żaden sposób nie chciał urazić Laury. Była przecież dla niego najważniejsza.
W tych decydujących chwilach, kiedy emocje sięgały zenitu, chłopak przygarnął do siebie dziewczynę i czule pocałował w usta. Spotęgowało to tylko efekt, jaki ten akt wywołał u pary nastolatków. Ich ciało zalała fala hormonów, a na ich ustach między pocałunkami można było dostrzec cienie uśmiechu.
I nawet teraz, kiedy leżeli obok siebie kompletnie nadzy, uśmiech wspomnienia błąkał się na ich ustach, a złączone dłonie zacieśniały więź między nimi.
- Kocham cię. - wyszeptała Laura, tuląc się do torsu chłopaka.
- Ja ciebie też, nawet bardziej.- odpowiedział głaszcząc ją czule po plecach.
- Kłamca. - uśmiechnęła się, marszcząc przy tym swój nosek.
- Mówię prawdę. A wiesz, dlaczego kocham cię mocniej? Bo jedna połowa serca jest większa. Bo jedna osoba zawsze kocha bardziej. Zakochując się oddajemy komuś część siebie. Oddajemy tą mniejszą, bo tylko ta większa jest w stanie utrzymać taki ogrom miłości, którą komuś dajemy. Ty jesteś moją drugą połową serca.
- Chyba jabłka.
- A czy jabłko bije dla ciebie? Czy jabłko trzyma cię przy życiu?
- Nie.
- Właśnie. To serce. Twoja część bije dla mnie.
- A połowa twojego dla mnie. - dziewczyna uśmiechnęła się słabo, starając się wprowadzić w życie myśli chłopaka.
- Moje będzie biło za nas dwoje... - Ross szepnął cicho, aby jego dziewczyna go nie usłyszała.
- Jak myślisz, czy się znów ujrzymy kiedy? - Laura zacytowała odrobinę sennym głosem, nadal jednak się uśmiechając.
- Nie wątpię o tym, najmilsza, a wtedy wszystkie cierpienia nasze kwiatem tkaną kanwą do słodkich rozmów nam się staną.** - przytulił ją mocno i ucałował w czoło z myślą, że ona warta jest jego miłości, ofiary. To on nie jest godzien jej, był tego pewien.
I dlatego postanowił zrobić wszystko co w jego mocy, aby przywrócić równowagę. Nawet jeśli kosztowałoby go to jego własne życie. W końcu dla niektórych osób warto jest je oddać. Przekazać tą iskierkę ważnej dla nas osobie. Przez swą miłość oddać wszystko. Wszystko, co możliwe. Ufać tak bardzo, by nie bać się oddać swojego największego skarbu. Najwspanialszego daru. Życia.

* Piątek, 14 luty*
Ross żwawym krokiem zmierzał do starego magazynu poza centrum miasta. Była druga nad ranem, a to była pierwsza noc, której nie spędził u boku swej ukochanej. Nie bał się zostawić Laury samej. Był pewien, że teraz wszystko będzie na czas.
Wyszedł od niej zaraz gdy usnęła. Do swojego domu wstąpił tylko na chwilę, zabrać potrzebne mu rzeczy. Dbał przy tym o to, aby nikt z rodzeństwa go nie usłyszał lub nie zobaczył. Wiedział, że wtedy plan spłonął by na panewce.
Drzwi ustąpiły z niemiłym zgrzytem, już po chwili chłopak był w środku. Uklęknął na podłodze, a z kieszeni kurtki wyjął dwie kartki i długopis. Na obu umieścił jakże ważną treść. Jedną tylko zgiął i nadał odbiorcę. Drugą natomiast położył obok siebie, siadając.
Wziął do ręki telefon i zaczął się w niego wpatrywać, przesuwając palcem po ekranie. To był ten moment.
Czuł wszechogarniający spokój. Żadnych nerwów, strachu, niepewności. Przyświecała mu jedna myśl. Ta jedna myśl sprawiała, że był gotowy na wszystko. Szybkim ruchem odblokował ekran i wybrał właściwy numer.
Pogotowie ratunkowe, słucham?
Chciałbym zgłosić samobójstwo. Mężczyzna, 17 lat, strzał w tył głowy, serce nadal bije. Opuszczony magazyn, Bel Air 777, niedaleko szpitala. Przy chłopaku znajduje się kartka z prośbą o niereanimowanie i oddanie serca zapisanej osobie. Proszę się spieszyć, zanim ono przestanie bić.
Aby przyjąć zgłoszenie potrzebuje twojego imienia i nazwiska.
- Ross Lynch.
Przyjęłam, karetka została wysłana.
Chłopak usłyszał odgłos zakończonego połączenia. Przełknął głośno ślinę i wyłączył telefon, dla pewności ciskając nim o ścianę. Przymknął oczy i w spokoju czekał na przyjazd karetki.
Zjawili się dwie minuty później. Czerwono – niebieskie światła przecinały nocne niebo, a odgłos syren idylliczną ciszę.
Sanitariusze zaczęli mocować się z drzwiami. Byli coraz bliżej.
Chłopak czuł oddech śmierci na karku. Niewidoczna, lecz namacalna. Eteryczna. Śmierć nie mogła być kostuchą owiniętą w czarną szatę, z upiorną kosą w ręku. Coś, co prowadzi nas do, jak sądził, lepszego życia, nie może przerażać, straszyć. Śmierć musi przecież dodawać otuchy.
Ross powoli uniósł pistolet i przyłożył do skroni. Przymknął oczy i w myślach zaczął odliczać.
Trzy.
Wątpliwości nie odgarnęły go ani na sekundę. Lekarze powoli odsuwali masywne drzwi, próbując dostać się do środka.
Dwa.
Doskonale zdawał sobie sprawę, bez kogo świat lepiej sobie poradzi. A on nie żałował podjętej decyzji. Medycy powoli przeciskali się aby dotrzeć jak najszybciej.
Jeden.
Ktoś krzyknął w jego stronę, ale on się tym nie przejął. Przypomniał sobie jej nad wyraz spokojną twarz, kiedy opuszczał jej dom. Pociągnął za spust.
Zero.

* Środa, 19 luty *
Dziewczyna leżała na szpitalnym łóżku, tępo wpatrując się w okno. Nic ją nie cieszyło. Ani przyjęty przeszczep, ani nowe życie, jakie otrzymała od losu. Albo raczej od ukochanego.
Doskonale pamiętała to zdziwienie, kiedy w nocy obudził ją dźwięk pagera. Rossa nie było obok. W sypialni była tylko ona, otulona białym prześcieradłem. Wtedy jeszcze myślała, że być może dostał telefon od któregoś z rodzeństwa i musiał wyjść, nie chcąc jej budzić.
Pamięta jak machinalnie się ubrała, wzięła podręczną torbę która od wieków leżała przygotowana w jej małej garderobie, zostawiła Vanessie kartkę z informacją i pojechała do szpitala.
Pamięta tą radość, jaka ogarniała ją w czasie jazdy. Wiedziała, że zawsze jest ryzyko. Ale była optymistką – wierzyła, że wszystko pójdzie gładko i już nie długo będzie cieszyła się życiem razem z blondynem. Rozpierało ją szczęście, że z ich świata w końcu znikną wszelkie zmartwienia, że w końcu razem odetchną pełną piersią.
Pamięta ten niepokój, kiedy obudziła się po operacji, a przy jej łóżku była tylko Vanessa i Rydel. Obie we łzach. Obie miały niemiłosiernie opuchnięte oczy, co dawało sygnał, że płakały od dawna.
Pamięta swój drżący głos, kiedy pytała gdzie jest Rossy. Puste spojrzenia dziewczyn, które skupiały wzrok na wszystkim innym byleby nie na niej.
Pamięta jak wrzeszczała, kiedy nikt nie chciał jej powiedzieć. A potem przyszła reszta rodziny Lynch.
Riker usiadł na jej łóżku i wziął jej poprzebijane igłami dłonie w swoje własne. Spuścił wzrok, ale po chwili podniósł głowę i spojrzał prosto na nią. Oczy miał przeszklone. Głos grzązł mu w gardle, musiał co chwilę odkaszlnąć. W końcu jednak zdobył się na odwagę i z wielkim trudem, zaczął odpowiadać.
- Widzisz, Lauro, Ross bardzo mocno cię kochał. Chyba nawet my sami nie przypuszczaliśmy, że aż tak. - łzy powoli wypływały z jego oczu i skapywały na śnieżnobiałą pościel. - Ross... On... To... To właśnie jego serce w sobie nosisz. To on oddał swoje własne, żebyś ty mogła żyć.
Pamięta jak Ryland podał jej zagiętą kartkę, na której napisane było jej imię i nazwisko. Otwierała ją drżącymi rękoma, błędnym wzrokiem odczytywała te kilka wykaligrafowanych słów. Dotknęła je wtedy ręką, jak gdyby mogła przez to się z nim połączyć.
Pamięta swój krzyk, amok w jaki popadła. Nawet nie płakała, ból który ją zalał skutecznie blokował słoną wodę. Wierzgała, rzucała się, próbowała zerwać bandaże i szwy, wyrwać z rąk wszelkie kroplówki. Chciała zemdleć, stracić przytomność, a nawet umrzeć, ale wiedziała, że nie da rady. Jej serce było przecież teraz takie silne. Zupełnie jak on.
Pamiętała to wszystko, choć chciała zapomnieć. Przed oczami wciąż miała twarz uśmiechniętego Rossa. Na swoim ciele wciąż czuła jego pocałunki, jego pewne dłonie, które jeszcze niedawno ją pieściły. Marzyła o tym, by znaleźć się w jego ramionach. By go zobaczyć, dotknąć, pocałować. Marzyła, by mieć go tu z powrotem.

* Piątek, 21 luty *
Dziewczyna siedziała na ławce miętoląc w ręce malutkie pudełko. Pustym wzorkiem wpatrywała się w wyryte na nagrobku litery.
" R.I.P. Ross Shor Lynch. Born : 29 December 1995 Die : 14 February 2012"
Tydzień. Tylko siedem nic nie znaczących dni, w ciągu których brunetka próbowała przyjąć to do świadomości. Ona żyła. A on leżał martwy. A to nie tak miało być. Część jej mózgu usilnie próbowała jej wmówić, że to ona powinna mieć własny nagrobek. Nie on. I każda komórka jej ciała wołała że świat bez niego jest pusty, ciemny. Jak gdyby ktoś nagle zawiązał jej oczy i kazał nauczyć się żyć na nowo. A to było niemożliwe.
Nie była nawet na jego pogrzebie. Leżała w szpitalu po operacji. Z relacji siostry wiedziała, że było pięknie. Jeśli tak można określić pogrzeb. Tym bardziej, że był to pogrzeb jej ukochanego.
Dziś wypisała się na własne żądanie. Przysługiwało jej takie prawo. Lekarze też nie mieli większych przeciwwskazań, aby dokończyła rekonwalescencję w domu.
Jej siostra nie wiedziała. Laura nie chciała, aby ją przejrzała. Chciała utrzymać to w tajemnicy. Dlatego wsiadła w taxi, i zamiast do domu, pojechała prosto na cmentarz.
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno i wolną ręką starła pojedynczą łzę spływającą po jej policzku. Druga ręką natomiast sięgała do kieszeni płaszcza szukając kartki, która towarzyszyła jej od jego śmierci.
"Zaopiekuj się moim sercem. A ja zawsze będę przy tobie. Kocham cię".
Dziewczyna odwróciła kartkę na drugą stronę i trzęsącą się ręką zapisała kilka słów. Pochyliła się i wetknęła ją pod malutki flakon ze świeżymi kwiatami.
Nie bała się. Nie czuła się już samotna. Świadomość że już niebawem ujrzy miłość jej życia dawała jej szczęście. Wiedziała że musi zaryzykować. Nie miała nic do stracenia. Nie miała wątpliwości, że na tym świecie szczęśliwa być nie może.
- Do ciebie, mój luby, spełniam ten toast zbawienia lub zguby...*** - szepnęła i zdecydowanym ruchem wsypała sobie do gardła garść tabletek. Poczuła jak harują jej przełyk, trafiają do żołądka. W ustach pozostał jej mdły smak silnego lekarstwa.
Jej łzy płynęły strumieniami znacząc swoją drogę na delikatnej skórze twarzy, szyi i dekoltu. Ale nie były to jak dotychczas łzy rozpaczy.
Dziewczyna leżała na wilgotnej trawie obok grobu ukochanego i uśmiechała się wypatrując kształtów na niebie. Mimo iż było zimno, słońce wisiało wysoko, a obłoki leniwie sunęły po niebieskiej równinie.
Laura poczuła wszechogarniającą senność. Słodkie macki ciągnęły jej świadomość daleko ponad atmosferę. Poczuła się niesamowicie lekka. Resztkami sił dotknęła miejsca, gdzie znajdowało się serce. Czuła pod warstwą grubego bandaża i materiału płaszcza jak bije coraz wolniej, jak krew krążąca w jej żyłach powoli się zatrzymuje.
"Wybacz mi, że nie zajęłam się nim tak, jak na to liczyłeś. Wiem, że mimo upływu tylko 168 godzin cały czas byłeś przy mnie, jak za życia. Ale teraz i ja chciałabym być przy tobie. Kocham cię. I więcej nie pozwolę ci mnie zostawić".


* Shakespeare, Romeo and Juliet (Act V, scene 3)
** Szekspir, Romeo i Julia, Akt III, scena 5
*** Szekspir, Romeo i Julia, Akt IV, scena 3

12 komentarzy:

  1. O matko ryczę...
    Świetny, jeden z lepszych jakie czytałam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Omg!! Płaczę:(((
    ŚWIETNY❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Najwspanialszy,najlepszy, najbardziej zajebisty .....rycze choc tego nie chcialam bo cala sie rozmazalam :/

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam go już na blogu Anabell i muszę przyznać, że jest jednym z najbardziej wzruszających OS, jakie kiedykolwiek czytałam :,) Przecież to jest piękne, no! Pamiętam, jakby to było wczoraj: wieczór, siedziałam z laptopem na kolanach i czytałam to arcydzieło. Nawet ja, twarda laska, która prawie nigdy nie płacze z powodu smutnych momentów, uroniłam kilka łez ;_;
    Uwielbiam ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja się popłakałam superowy <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Z moich oczu ciągle płyną łzy ;_;
    Warto umrzeć dla osoby którą się kocha.
    Nie umiem przestać płakać i wiem że te opowiadanie wyryło mi się w pamięci i w sercu, oraz nigdy go nie zapomnę. ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  7. Sory za spam ale wejdzcie na tą stronę i zagłosujcie na Austin&Ally , Rossa Lyncha i Laurę Marano ! ❤
    http://kca.nick.com.pl/glosowanie#cat=Favourite-Kids-TV-Show

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wytrzymałam i rozryczałam się jak dziecko. Jak najwięcej osób powinno przeczytać tego one shot'a. Bo łapie za serce i nakłania do rozmyślań na pewne tematy. No cóż... juz wchodząc tu widziałam, że opowiadanie napisane przez ciebie będzie co najmniej dobre... jest świetne. ♡

    OdpowiedzUsuń
  9. No i sie poryczałam buuuuuu ;(

    OdpowiedzUsuń