wtorek, 29 kwietnia 2014

Number 8 "Jeju... Jakie to pyszne!"

Autor : Inimitable
Blog : http://hate-ignore-love-raura.blogspot.com

Inimitable pozwoliła mi wstawić swój one shot. Pewnie większość już to czytała na jej blogu, ale co tam :D
To jest najpiękniejsze i najbardziej wzruszające opowiadanie, jakie w życiu czytałam ♥
Popłakałam się .-.


*****************

Los Angeles, lipiec rok 2014
-Jeju… 
Jakie to pyszne! – wykrzyczał mój przyjaciel ciesząc się jak małe dziecko . Właśnie oblizywał swoje palce od cukru pudru, którym się pobrudził.
-Będziesz mówił to za każdym razem jak upiekę ci szarlotkę? – zaśmiałam się. Znamy się już prawie od trzech lat, a on nadal reaguje na to ciasto w ten sam sposób.
-Lau, jeszcze się nie przyzwyczaiłaś? Mój braciszek nigdy nie przestanie cię uwielbiać – poinformowała mnie Rydel i objęła jednym ramieniem. Natomiast ja prychnęłam.
-Nie przestanie, dopóki będę mu piec szarlotki.
-Racja, racja…
-Ej, dziewczyny ja tu nadal stoję – przypomniał blondyn, a my spojrzałyśmy na niego.
-A rzeczywiście… No popatrz, zapomniałam – wytknęłam mu język, a chłopak wytarł dłonie w ręcznik patrząc na mnie niebezpiecznym wzrokiem.
-Pożałujesz tego, kochana. O mnie zapominać? Jak tak można? – spytał i w jednym momencie ruszył na mnie.
-O nie… - powiedziałam do siebie, oderwałam się od uścisku przyjaciółki i zaczęłam uciekać przed o wiele wyższym ode mnie blondynem.
-Mnie się nie lekceważy, młoda! – krzyczał, a ja z piskiem biegałam po kuchni.
-Upiekłam ci szarlotkę! Pamiętaj o tym! - krzyczałam rozbawiona i nagle skierowałam się do salonu.
-Teraz to nieważne! – powiedział, a ja stanęłam w miejscu i spojrzałam na niego unosząc brwi wysoko do góry.
-Nieważne? Aha, no to nie widzę powodu, żebym ci już kiedykolwiek piekła ciasto – powiedziałam i skrzyżowałam ramiona udając obrażoną.
-Teraz nie będziesz się do mnie odzywać? – spytał.
-Nie.
-Właśnie to zrobiłaś.
-Co?
-Odezwałaś się do mnie – uśmiechnął się pod nosem.
-Nie prawda.
-Widzisz? – zaśmiał się wskazując na mnie palcem. Boki zrywać!
-Ugh…
-Oj nie złość się – podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy. Ja patrzyłam na niego niewzruszona i nie miałam zamiaru się do niego odzywać. Co to, to nie! – Laura, Laura… -powiedział i nagle zaczął mnie łaskotać.
-AAAA! Hahahaha! Nie! Nie! Zostaw mnie! – zaczęłam krzyczeć śmiejąc się przeraźliwie. Chyba sąsiedzi mnie słyszeli. Z resztą… nic nowego. Przyzwyczaili się – Hahahahhaaha!
-Odezwiesz się do mnie?
-Hahaha N… NIE!
-To dalej będę łaskotać – jak powiedział tak zrobił. Zaczęłam zwijać się ze śmiechu nie mając już siły na wyrwanie się jemu. Mój śmiech nie miał końca.
-Błagam, zlitujcie się! Próbujemy tutaj oglądać film! – usłyszeliśmy nagle znajomy nam głos .
-Wybacz, Ross –powiedział Riker i od razu przestał mnie łaskotać.
-Spoko – machnął ręką i powrócił do oglądania filmu ze swoją dziewczyną. Ja wraz z blondynem zaśmialiśmy się cicho i wróciliśmy do kuchni.
-Chyba trochę mu podpadliście - powiedziała do nas Rydel i wytknęła nam język.
-No zabawne - mruknęłam.
-Ale tak szczerze, on mógłby dać sobie z nią spokój. Jakoś mi nie odpowiada... - stwierdził Rik patrząc na nas.
-Mówisz tak tylko, dlatego że nie możesz znaleźć z nią wspólnego języka? - spytała go siostra.
-Rydel, a to i tak nie jest mało? To jest podstawa. Chciałbym dogadywać się z dziewczynami moich braci i z twoim chłopakiem.
-Którego nie mam.
-Ale kiedyś będziesz mieć - powiedział i spojrzał blondynce w oczy - Przyznaj, że czułabyś się bezpieczniej, gdybyś była świadoma, że wszyscy akceptujemy twojego wybranka. To dało by ci więcej zapewnienia, że dobrze wybrałaś. Mylę się? Czy nie? - blondyn patrzył wyczekująco na siostrę, która po chwili westchnęła zrezygnowana.
-No masz rację, ale nadal nie rozumiem, dlaczego jej tak nie lubisz.
-Coś mi w niej nie pasuje - wzruszył ramionami.
-Dobra kochani, koniec tego. Wiem, że martwicie się o Rossa, ale obgadywanie jego dziewczyny znajdującej się w pokoju obok nie jest najlepszym pomysłem - wyszeptałam i nałożyłam porcję szarlotki na talerzyk dla każdego - Dokończycie tą rozmowę później, dobrze? - spytałam, a oni kiwnęli głowami. Riker nie był za bardzo zadowolony z tego powodu, ale nie protestował.
Szykowaliśmy się, aby dołączyć do Rossa i Alison. Wzięliśmy szarlotki i ruszyliśmy do salonu, jednak przed wyjściem z kuchni Riker zatrzymał mnie i spojrzał głęboko w moje oczy.
-Powiedz mi czy ty też uważasz, że z tą Ali jest coś nie tak, czy ja tylko zwariowałem? - spytał szeptem. Mimo że nie powiedział tego głośniej, to i tak było słychać jego poważny ton.
-Nie zwariowałeś. Dobrze znasz moje zdanie na jej temat. Już od samego początku mówiłam, co o tym sadzę i nic w tej sprawie się nie zmieniło. Jednak ona jest dziewczyną, która uszczęśliwia mojego przyjaciela. I to mi wystarcza - odpowiedziałam i poszłam do salonu. Podałam Rossowi i Ali talerzyk z kawałkiem ciasta, usiadłam na wolnym miejscu na fotelu i uśmiechnęłam się do swoich przyjaciół.
-To co oglądamy? - spytał rozpromieniony Riker i usiadł obok swojego brata na kanapie, mimo że więcej wolnego miejsca było obok Alison.
Ross poznał Alison przeze mnie. Tak wyszło i wcale nie jestem z tego dumna. Z tą czarnowłosą znamy się z liceum. Poznałam ją raz na szkolnym festiwalu teatralnym, ale nie zakolegowałyśmy się jakoś bardzo. Przez dwa lata mówiłyśmy sobie 'cześć' na korytarzu, albo tylko obdarowywałyśmy siebie nawzajem niemrawym uśmiechem. Nigdy tak naprawdę nie rozmawiałyśmy, oprócz tego dnia na festiwalu i wtedy, gdy spotkałam ją na mieście.
Gdy zaczęłam grać w serialu wraz z Rossem, stałam się bardziej rozpoznawalna w szkole. Jednak nie zmieniło to niczego w moim życiu. Nadal spędzałam czas z ludźmi z mojego liceum, do których miałam zaufanie i znałam się od dawna. Natomiast coś się zmieniło - nastawienie innych do mnie. Coraz częściej, gdy przechodziłam korytarzem, ludzie uśmiechali się do mnie serdecznie. A najlepsze było to, że ich wcale nie znałam. I tak samo było w przypadku Alison.
Pewnego dnia po dniu spędzonym na planie wybrałam się z Rossem na miasto. Chcieliśmy coś zjeść i po prostu spędzić ze sobą czas. Chodziliśmy po uliczkach naszego miasta. Była piękna pogoda, więc postanowiliśmy się przejść. W pewnym momencie blondyn zatrzymał się i powiedział, że wejdzie do małej kawiarni i weźmie nam lody. Zgodziłam się i poczekałam na zewnątrz. No i wtedy wszystko się zaczęło. Stałam na chodniku szukając czegoś w telefonie, gdy poczułam jak ktoś na mnie wpada.
-Ojej, przepraszam bardzo - powiedziała natychmiast osoba, która mnie pchnęła - Laura? - usłyszałam swoje imię i od razu spojrzałam na tę osobę.
-Cześć, Alison - powiedziałam, gdy ujrzałam czarnowłosą dziewczynę.
-Co ty tu robisz? - spytała.
-Wyszłam się przejść.
-Sama? Sama wyszłaś na miasto? - uniosła wysoko brwi.
-Nie jestem sama. Jestem wraz z kolegą z pracy.
-Z Rossem? - jej oczy od razu się zaświeciły.
-Tak - odpowiedziałam. Wolałam, aby już poszła. Dlaczego? Nie przepadałam za jej sposobem zachowania. Odkąd zaczęłam grać w serialu, ona również starała się do mnie zbliżyć. Wmawiała ludziom, iż znamy się od dawna i kolegujemy... Nie powiedziałabym, żeby po półgodzinnej rozmowie można się bardzo zakolegować. W szczególności, że później praktycznie nie rozmawiałyśmy. Jednak mówiła innym, że stale utrzymujemy ze sobą kontakt. Kogo ona chce oszukać?
-Ross Lynch... Boże, Laura poznasz mnie z nim? - spytała nagle łapiąc mnie za dłonie - Błagam, błagam! - zaczęła mnie prosić. Nie była pierwszą dziewczyną, która była zauroczona moim przyjacielem. Jednak znały go tylko z prasy, mediów, wywiadów i koncertów. Nic poza tym, ale to wystarczyło, żeby zafascynować się nim. Alison do tego była fanką R5. Także... Można powiedzieć, że miała fioła na ich punkcie, albo raczej na ich rosnącej popularności - Błagam, błagam, błagam! - dziewczyna nadal prosiła, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie lubiłam być niemiła, a to, co chciałam jej teraz powiedzieć nie należało do najszlachetniejszych słów.
-Yyy... Dobrze, ale tylko na chw... - nie dokończyłam, bo dziewczyna nagle mocno mnie uścisnęła.
-Dziękuję, dziękuję! Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie! - powiedziała ściskając mnie tak, że brakowało mi tchu. Taaak... przyjaciółką.
-Alison, dusisz mnie - oznajmiłam, a czarnowłosa odsunęła się ode mnie.
-Wybacz, ale tak bardzo się cieszę!
-Zauważyłam - odparłam z wymuszonym uśmiechem.
-Deser lodowy dla mojej przeuroczej przyjac... Ooo, witam - powiedział nagle Ross wychodząc z kawiarni i spoglądając z zaciekawieniem na dziewczynę stojącą obok mnie. Blondyn podał mi lody, a ja wzięłam je od niego.
-Dziękuję. Ross poznaj Alison. Alison to jest Ross - zapoznałam ich, a oni podali sobie dłonie z uśmiechem na twarzy.
I od tego się zaczęło. Od jednego dotyku. Jeden moment zmienił wszystko. Powoli zaczęli się ze sobą umawiać. Krok po kroku zbliżali się do siebie, a ja patrzyłam na to nie mogąc nic zrobić. Już na początku zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. Zanim Ross zaprosił Alison na randkę,  opowiedziałam mu o niej. Podzieliłam się z nim moimi odczuciami i faktami na jej temat, jednak on machnął na to ręką twierdząc, że przesadzam. Także już nigdy więcej nie wspominałam mu o niej. On zaczął tworzyć swoją własną opinie na jej temat, spotykając się z nią.
Od tamtego spotkania minęło prawie pół roku, a Ross wraz z Alison byli ze sobą od trzech miesięcy. Cieszyłabym się z faktu, że mój przyjaciel ma dziewczynę , która sprawia, że się uśmiecha, gdyby to nie była ona. Gdybym nie wiedziała, że nie jest to bezinteresowna dziewczyna. Może i coś do niego czuje, ale obawiam się, że to mogą być nieszczere uczucia. Tak samo myśli Riker. Widzę to po jego wyrazie twarzy, gdy widzi jak Alison przychodzi do nich do domu albo gdy ściska jego młodszego brata. Ogarnia go niepokój, dlaczego? Instynkt.

Los Angeles, lipiec rok 2015
-Będzie mi tego brakować - powiedziałam patrząc po raz ostatni na plan serialu. Skończyliśmy. Czwarty sezon dobiegł końca, a nasza historia związana z tym miejscem również.
-Mnie tak samo - powiedziała Raini obejmując mnie ramieniem. Nagle zgasili światła na naszym planie, a wnętrze Sonic Boom'u pogrążyło się w ciemności. Uśmiechnęłam się smutno. A więc tak wygląda koniec.
-Najbardziej cieszy mnie to, że was poznałem i, że staliście się moją drugą rodziną - wyznał Calum obejmując nas.
-Ale to nie jest koniec, bo ja nie dam wam odejść. Jesteście moimi przyjaciółmi, moją rodziną - powiedział Ross i dołączył do uścisku. Trwaliśmy tak chwilę, podczas której ja wraz z Raini uroniłyśmy kilka łez.
-Chodźcie, czekają na nas - powiedział Calum i powolnym krokiem ruszyliśmy do restauracji, gdzie wszyscy nasi najbliżsi na nas czekali, aby uczcić ostatni dzień serialu Austin&Ally. Postaramy się, aby ten wieczór był jedyny w swoim rodzaju. Calum wraz z Raini szli z przodu, a ja wraz z Rossem snuliśmy się za nimi.
-Ben przyjdzie? - Ross spytał się mnie nagle. Kiwnęłam głową.
-Tak, ale ma się trochę spóźnić - odpowiedziałam. Blondyn kiwnął głową i uśmiechnął się lekko. Spotykam się z Benem od jakiegoś czasu, a Ross nam szczerze kibicuje - A ty jak się trzymasz? - spytałam mojego przyjaciela.
-Lepiej. Miałaś rację co do Alison. Mogłem się ciebie słuchać od samego początku - powiedział smutno.
-Mogłeś.
-I żałuję tego - wyznał, a ja ujęłam jego dłoń w swoją.
-Znajdziesz dziewczynę, która będzie z tobą szczera i będzie darzyć ciebie prawdziwym uczuciem - pocieszyłam go, a on uścisnął moją dłoń.
-Dziękuję - wyszeptał, a ja przytuliłam się do jego ramienia nie zwalniając kroku - Jesteś mi tak bliska jak nikt inny.
-Ty dla mnie też - odpowiedziałam szczerze, a blondyn objął mnie. Szliśmy przez ulice wtuleni w siebie rozmyślając jakby wyglądało nasze życie bez nas, bez najlepszego przyjaciela. Na pewno byłoby inaczej, gorzej...
* * * * *
Zabawa trwała w najlepsze. Restauracja, w której odbywało się nasze ostatnie spotkanie całej ekipy z serialu, została przemieniona w salę pamięci. Pamięci naszych chwil z A&A. Wyglądało to jak labirynt - było wiele zakamarków, do których trudno było dojść, ale każdy zawierał jakieś wspomnienie z planu. Nasze zdjęcia, filmiki czy odgłosy naszych śmiechów. Wszystko to zrobili dla nas, abyśmy do końca życia pamiętali, że przez te cztery lata staliśmy się rodziną, którą już na zawsze pozostaniemy.
Była także sala do tańca, gdzie wszyscy poruszali się w rytm muzyki, a jeżeli ktoś chciał przypomnieć sobie chwile związane z serialem, wystarczyło tylko wejść do tego labiryntu i zatracić się we wspomnieniach. Pomyśleli o nas. Wiedzieli, że trudno nam rozstać się z tym wszystkim. Zrobili to dla nas, a ja mogłam im tylko podziękować.
Stałam oparta o ścianę z kolejnym kieliszkiem szampana w dłoni. W końcu skończyliśmy te nasze słynne 21 lat, więc mogliśmy już legalnie napić się wśród reszty. Sączyłam słodki musujący napój patrząc na moich przyjaciół z rozbawieniem na twarzy. Calum, Raini oraz Ross tańczyli jak to na nich przystało - chaotycznie, zabawnie i nieobliczalnie. Widząc ich wygłupy wybuchałam czasem szczerym śmiechem.
-Co tam siostra? - spytała nagle Van podchodząc do mnie - Czemu nie tańczysz razem z nimi?
Spojrzałam się na nią smutnym wzrokiem.
-Nie chcę przyjąć do siebie myśli, że to już koniec - wyznałam szczerze, a siostra objęła mnie ramieniem.
-Przecież to nie koniec. Nie rozstajesz się z nimi, wasza przyjaźń nie kończy się tej nocy. Laura... Uwierz mi, że patrzę na was i zazdroszczę wam waszej relacji. Nie każdy tak się zżywa z osobami z planu, a mnie można wierzyć, bo coś o tym wiem - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam jej gest i mocniej się w nią wtuliłam.
-Mogę prosić do tańca? - usłyszałam nagle głos Rossa. Spojrzałam się na niego i jego wyciągniętą ku mnie dłoń, którą od razu chwyciłam.
-Możesz - powiedziałam uśmiechając się do przyjaciela.
Chłopak wyciągnął mnie na parkiet i zaczęliśmy tańczyć. Obroty, piruety, trzymanie się za dłonie i śmiechy. Czułam się swobodnie przy nim, jak zawsze. W pewnym momencie złapałam się na tym, że wybucham niepohamowanym śmiechem z byle powodu. Chyba za dużo wypiłam, ale nie martwiło mnie to, bo z moich obserwacji wynikało, że Ross także był w podobnym stanie, co ja. Przynajmniej razem jesteśmy wstawieni.
Skończyliśmy tańczyć chcąc chwilę odpocząć. Podeszliśmy do małego barku, gdzie po raz kolejny chwyciliśmy po kieliszku zimnego szampana. Wypiliśmy to dosyć szybko jak na nas.
-Idziemy razem powspominać? - spytał mnie nagle, a ja kiwnęłam twierdząco głową.
Skierowaliśmy się w stronę labiryntu, który miał nas przenieść w nie tak daleką przeszłość.
-A gdzie jest Ben?
-Spóźni się trochę więcej niż myślałam - wyznałam i weszliśmy do labiryntu.
Kręte ścieżki, które były pełne wspomnień. Zdjęcia wisiały wszędzie, a ja tylko przyglądałam się naszym młodszym o cztery lata twarzom. Rozpoznałam na nich ujęcia z pierwszych odcinków serialu. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Ruszyliśmy dalej. Otaczały nas kolejne zdjęcia i rekwizyty z planu. Doszliśmy do jakiejś komory, gdzie leciała piosenka, którą sama napisałam - 'Finally me'. Moje kąciki ust uniosły się wyżej. Ross ujął mnie za dłoń i ruszyliśmy dalej.
Przechodziliśmy z jednego miejsca w drugie gubiąc się, ale nie martwiliśmy się. Nie chcieliśmy teraz wracać. Pragnęliśmy pożyć tymi wspomnieniami chociaż przez jeszcze jedną chwilę. W końcu trafiliśmy do jednego zakamarka, gdzie była wyświetlana scena z odcinka "Girlfriends&Girl Friends". Moment, w którym wraz z Rossem odgrywamy idealną randkę według Ally i Austina. Patrzyliśmy na to z lekkim uśmiechem.
-Nigdy nie zapomnę tych chwil spędzonych tutaj - wyszeptał nagle Ross, a ja spojrzałam się na niego - Lubię tą scenę, wiesz? - powiedział patrząc się na mnie.
-Ja również - wyznałam szczerze.
-A wiesz dlaczego? - spytał, a ja pokiwałam przecząco głową - Bo mogłem cię objąć, a ty mogłaś położyć swoją głowę na moim ramieniu - wyznał i objął mnie tak jak było w tej scenie. A ja jedynie oparłam swoją głowę o jego ramię. Staliśmy tak, ale po chwili spojrzałam się na niego.
-Właśnie tak? - spytałam szeptem, a on kiwnął głową patrząc mi głęboko w oczy.
-Właśnie tak - wyszeptał. Nie odrywałam od niego wzroku.
Ross nagle ujął moją twarz w swoją dłoń i złożył delikatny pocałunek na moich ustach. A ja go odwzajemniłam. Powoli przeradzał się on w pewniejszy i bardziej namiętny gest. Zanurzyłam swoją dłoń w jego włosach, a on objął mnie w talii. Pocałunek przerodził się w chaotyczny, jakby był on od dawna wyczekiwany albo było to spowodowane za dużą ilością szampana. Poczułam ciepło, które ogarnęło całe moje ciało. Gdy zabrakło nam tchu, oderwaliśmy się od siebie delikatnie. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Ross uśmiechnął się lekko, a ja... Ja rozszerzyłam usta ze zdziwienia. Z tego, co właśnie zrobiłam. To nie powinno się wydarzyć. Spotykałam się z Benem. Nagle spuściłam wzrok z blondyna przerażona własną głupotą. Ross także pojął, co się przed chwilą stało. Odsunęłam się od niego bardziej.
-Laura, przepraszam cię. Ja nie powinienem, przecież jesteś z Be...
-Przestań, nic nie mów. Błagam - przerwałam mu i wyminęłam go szukając wyjścia z tego labiryntu. Znalazłam je dosyć szybko. Obejrzałam się przez ramię. Blondyn mnie nie gonił.
-Tutaj jesteś - powiedział rozpromieniony Ben. Spojrzałam się na niego z szeroko otwartymi oczami. Brunet uśmiechnął się do mnie ciepło - Coś się stało?
Pokiwałam przecząco głową.
-Po prostu te wspomnienia...
-Rozumiem, one zrobiły na tobie wielkie wrażenie - powiedział, a ja kiwnęłam lekko głową.
-Cieszę się, że jesteś - wyznałam, a chłopak mnie mocno objął. Odwzajemniłam jego gest z ogromnym poczuciem winy.
Resztę wieczoru spędziłam tak jak się spodziewałam. Czyli jak? Żegnałam się z ekipą ze smutkiem wypisanym na twarzy, a niekiedy ze łzami w oczach. Wiedziałam, że to już koniec. Doszło to do mnie. Zdałam sobie sprawę, że gdy rano się obudzę, nie będę musiała uczyć się tekstu ze scenariusza. Dlaczego? Bo już nie znajdę pliku kartek leżącego obok mojego łóżka i czekającego na przeczytanie i wcielenie się w postać o imieniu Ally.

Los Angeles, lipiec rok 2016
Czas mijał mi niemiłosiernie szybko. Dostałam rolę w filmie "A sort of homecoming". Zdjęcia do filmu trwały w sumie cztery miesiące, które spędziłam w Lafayette, mieście znajdującym się w południowej części stanu Luizjana. Dopiero dwa dni temu wróciłam do Los Angeles.
Leżałam na łóżku w swoim pokoju. Westchnęłam ciężko. Dzisiaj przychodzą do nas goście, bo chcą zobaczyć mnie po tak długiej rozłące. Przyznam, że ja też się stęskniłam za moimi przyjaciółmi. Wstałam, podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Na dworze padało. Właściwie była to ulewa.
Zamknęłam oczy i myślami wróciłam do wieczoru, gdy żegnaliśmy się z serialem. Pocałunek z Rossem zmienił wszystko. Miałam poczucie winy, że dopuściłam do tego zbliżenia między mną a blondynem, będąc w tym czasie z innym chłopakiem. Nie wytrzymałam długo i już po niecałym tygodniu przyznałam się Benowi do mojej zdrady. Zdrada... Samo brzmienie tego słowa sprawia we mnie obrzydzenie, a ja co zrobiłam? Zrobiłam coś co mnie odrażało. Brunet przyjął to naprawdę spokojnie. Spojrzał się na mnie i smutno uśmiechnął.
-Zawsze miałem wrażenie, że nie mam z nim szans - wyszeptał, ucałował mnie w czoło i odszedł.
Tak się zakończył mój związek z brunetem. Tak jak mówiłam - pocałunek z Rossem zmienił wszystko. A przede wszystkim naszą relację. To już nie było to samo, przekroczyliśmy granicę przyjaźni. Zrobiliśmy to dla kilku sekund pocałunku.
Otworzyłam oczy. Ze smutkiem na twarzy spojrzałam na ulicę przed moim domem. Nagle zaparkował tam samochód, z którego po kolei zaczęli wychodzić moi przyjaciele. Westchnęłam i odeszłam od okna. Objęłam się ramionami. Usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Laura! Goście! - zawołała mnie siostra. Wygładziłam spódnicę, poprawiłam włosy i wyszłam z pokoju.
Schodząc po schodach zauważyłam jak moi przyjaciele rozbierają się z kurtek i butów.
-Laura! - powiedziała uradowana Rydel. Blondynka uśmiechnęła się szeroko na mój widok, a ja odwzajemniłam jej gest. Zbiegłam po ostatnich schodkach, podeszłam do przyjaciółki i od razu ją przytuliłam - Ale ty wyrosłaś.
-Po prostu stoję na palcach - zażartowałam i obydwie się zaśmiałyśmy.
-Dobra siostra, odbijam - powiedział Riker podchodząc do mnie. Objęłam mocno blondyna, który mnie lekko podniósł do góry - Ale się za tobą stęskniłem.
-Ja za tobą również - powiedziałam szczerze i odsunęłam się od chłopaka.
-Mogę teraz ja? - zapytał Ellington patrząc mi w oczy i uśmiechając się do mnie. On dobrze wie, że mam słabość do jego uśmiechu.
-Oczywiście - odwzajemniłam jego gest. Brunet objął mnie i długo nie chciał puszczać.
-Koniec tego dobrego, Ell - powiedział Ryland i uścisnęłam najmłodszego z rodzeństwa.
-To teraz moja kolej - powiedział zadowolony Rocky, a ja podeszłam do niego i mocno się do niego przytuliłam.
-Ale mi was brakowało chłopaki - wyznałam odsuwając się od przyjaciela.
-Nam ciebie również - powiedział Ross. Spojrzałam się na niego. Patrzył na mnie i po chwili uśmiechnął się do mnie lekko oraz rozłożył swoje ramiona. Podeszłam do niego i także się przytuliłam, jednak nie trwaliśmy długo w uścisku, bo szybko się od niego odsunęłam.
-To co? Zapraszamy do stołu - powiedziałam odwracając się do reszty i poszliśmy do jadalni.
Usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy zajadać się posiłkiem przygotowanym przeze mnie oraz Vanessę. Rozmawialiśmy i nadrabialiśmy stracony czas. Po obiedzie nadszedł czas na deser. Wróciłam z kuchni z szarlotką w dłoniach.
-Ty chyba chcesz mnie w sobie rozkochać - powiedział Riker widząc jakie ciasto upiekłam. Uśmiechnęłam się do blondyna i zaczęłam częstować każdego kawałkiem szarlotki.
-Wydaje mi się, że na to już trochę za późno - powiedziałam, a chłopak odwzajemnił mój gest i ujął dłoń Vanessy w swoją całując ją delikatnie.
-Masz rację - powiedział spoglądając na moją siostrę, która uśmiechnęła się promiennie. Wszyscy skosztowaliśmy ciasta - Jeju… Jakie to pyszne! - powiedział blondyn, a ja się szczerze zaśmiałam. On chyba nigdy nie zmieni swojej reakcji na smak mojego wypieku.
-Mówiłam, że on nigdy nie przestanie cię uwielbiać - mrugnęła do mnie Rydel.
-Ale tylko dopóki będę piekła mu szarlotkę - powiedziałam i zaśmialiśmy się.
Po skończonym posiłku poszłam do kuchni pozmywać naczynia zostawiając resztę w salonie. Musiałam odetchnąć i pobyć chwilę sama. Myłam właśnie talerz, gdy do pomieszczenia ktoś wszedł.
-Pomóc ci? - usłyszałam głos Rossa.
Od razu pokręciłam przecząco głową.
-Nie, dzięki - powiedziałam szybko i wymijająco. Blondyn jednak nie wrócił do rodzeństwa oraz Van, tylko podszedł do mnie i zakasał rękawy.
-Daj, teraz ja trochę pozmywam - powiedział, a ja odsunęłam się zwalniając mu miejsce. Wiedziałam, że nie ma, co z nim dyskutować, dlatego postanowiłam odpuścić. Wytarłam dłonie w ręcznik i zaczęłam chować pozostałe jedzenie do lodówki.
Pracowaliśmy w ciszy. Nikt nic nie mówił. Nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Nigdy nie rozmawialiśmy o tamtym wieczorze, a jednak to było problemem, które powoli tworzyło między nami mur niszczący naszą relację. W pewnym momencie przestałam pakować jedzenie do pojemników i oparłam się dłońmi o blat.
-Wszystko w porządku? - spytał mnie. Zacisnęłam mocno powieki i wzięłam dwa głębokie wdechy.
-Nie, nic nie jest w porządku - odpowiedziałam odwracając się do niego i spoglądając mu w oczy - Nie widzisz tego? Tutaj nic nie jest dobrze, jest coraz gorzej - powiedziałam stanowczo, ale cicho. Nie chciałam, aby nasi przyjaciele mnie usłyszeli. Zaczęliśmy rozmawiać ściszonymi głosami.
-Wiem, Laura. Wiem o tym.
-I co z tego, że wiesz? Co z tego? - spytałam się go, a on przestał zmywać i wytarł dłonie w ręcznik - Nie rozmawiamy ze sobą, Ross. Stoimy i udajemy, że rozmawiamy. Jednak wcale tego nie robimy.
-Wiem. Myślisz, że mnie to nie boli? Boli, Laura. Zabolało mnie to jak mnie dzisiaj przywitałaś. Wszystkich wyściskałaś, a mnie ledwo co uścisnęłaś. Myślisz, że nie zwróciłem na to uwagi?
-Inaczej nie potrafię.
-Bo co?
-Dobrze wiesz dlaczego.
-Bo cię pocałowałem? - spytał, a ja zacisnęłam usta nie odpowiadając - To dlatego?
-Tak. I dlatego, że na to pozwoliłam. To nas zniszczyło. Nie powinno do tego dojść.
-Dlaczego?
-Bo jesteśmy przyjaciółmi! Takich rzeczy się nie robi w przyjaźni - powiedziałam patrząc na niego.
-Masz rację, nie powinno do tego dojść, ale się stało. Nie cofniemy czasu.
-Żałuję tego. Przez ten mały gest zraniłam naprawdę dobrego chłopaka! - podkreśliłam moje słowa, a do oczu napłynęły mi łzy - Nie powinniśmy tego robić. Ze względu na nas i na niego. To zniszczyło wszystko!
-Nie - powiedział spokojnie i zbliżył się do mnie o krok - Fakt, zniszczyło to twój związek. Jednak nie nas. My to zrobiliśmy sami i nadal to robimy.
-Nie prawda - zaprzeczyłam kręcąc głową.
-Prawda i dobrze o tym wiesz - powiedział, a ja zobaczyłam ból na jego twarzy - Ja wiem, dlaczego to zrobiłem. Dobrze wiem, dlaczego cię pocałowałem. A ty wiesz dlaczego odwzajemniłaś pocałunek? - spytał się mnie, a ja kiwnęłam głową.
-Za dużo wypiłam - powiedziałam ocierając pojedynczą łzę z kącika oka. Ross patrzył prosto w moje oczy jakby był zawiedziony moją odpowiedzią, jednak po chwili spuścił ze mnie wzrok kiwając głową.
-Dobrze, w takim razie postarajmy się o tym zapomnieć. Jakby to się nigdy nie wydarzyło - oznajmił cicho i wrócił do zmywania naczyń. Patrzyłam na niego zdziwiona jego reakcją, ale po chwili ponownie zaczęłam pakować jedzenie do pojemników.
Gdy już schowałam wszystko do lodówki i ją zamknęłam, ponownie oparłam się dłońmi o blat. Zaczęłam szybciej oddychać. Ta rozmowa mnie zmęczyła. Spowodowała, że tamten wieczór do mnie powrócił. Stał mi się tak bliski, jakby to wydarzyło się wczoraj. Odwróciłam się w stronę blondyna i spojrzałam na niego. Wpatrywałam się w jego twarz, w jego zamyśloną, a zarazem zagadkową minę. Stałam i patrzyłam się na niego próbując odczytać jego emocje. W końcu na mnie spojrzał i zmarszczył brwi.
-Co jest? Mam coś na twarzy? - spytał z lekkim uśmiechem. Chciał to naprawić, starał się wrócić do normy.
Pokiwałam przecząco głową i szybkim krokiem podeszłam do niego wpijając się przy tym w jego usta. Był to zdecydowany pocałunek, nieznoszący sprzeciwu. Blondyn lekko zaskoczony odwzajemnił go. Nie odrzucił mnie, zostałam przyjęta. Dopiero teraz zrozumiałam, że to nie przez alkohol pragnęłam jego bliskości. To było spowodowane czym innym. Uczuciem, które nas łączyło. Ross objął mnie mokrymi od wody dłońmi i mocno do siebie przyciągnął. Były to chaotyczne pocałunki pragnące wyrazić tą ogromną tęsknotę i czułość w tak absurdalnie krótkim czasie. Uśmiechnęłam się. Ujęłam jego twarz w swoje dłonie i czule pocałowałam. Blondyn także się uśmiechnął i nagle podniósł mnie sadzając na blacie. Przy tym ruchu strącił z blatu garnek, który z hukiem spadł na podłogę. Rozległ się ogromny hałas.
-Wszystko w porządku? Może wam pomóc? - usłyszeliśmy głos Rocky'ego z salonu.
-Nie! - odkrzyknęliśmy równocześnie szybko oddychając. Łapaliśmy tlen, którego nam tak bardzo teraz zabrakło. Spojrzeliśmy się na siebie i cicho zaśmialiśmy. Ross odgarnął mi kosmyk z twarzy i przyjrzał mi się uważnie.
-Piłaś coś? - spytał, a ja zaśmiałam się cicho i pokiwałam przecząco głową z lekkim uśmiechem. Przygryzłam dolną wargę i ponownie go pocałowałam. Jednak teraz był on spokojny i pełen namiętności. Nie musiałam się nigdzie spieszyć, bo wiedziałam, że on mi nigdzie nie ucieknie. I, że ja też mu nie zniknę.

Los Angeles, lipiec rok 2017
Siedziałam przy stole kompletnie nie słuchając o czym rozmawiają ludzie znajdujący się obok mnie. Byłam za bardzo pochłonięta pięknym widokiem, które powodowało uśmiech na mojej twarzy. Wpatrywałam się w moją cudowną siostrę ubraną w swoją wymarzoną białą suknię i tańczącą wolny taniec wraz z Rikerem odzianym w szykowny czarny garnitur. Nowożeńcy poruszali się w rytm muzyki w ogóle nie zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół nich. Byli za bardzo zajęci sobą i swoimi spojrzeniami.
-Pięknie razem wyglądają, prawda? - spytał mnie Ross, a ja kiwnęłam głową nie odrywając od nich wzroku. Nadal nie mogłam uwierzyć, że tak się to potoczyło. Po dwóch latach związku, a po pięciu latach przyjaźni wzięli ślub. Uśmiechnęłam się lekko - Mogę prosić do tańca?
Spojrzałam się na niego i uśmiechnęłam.
-Możesz.
Ross wyciągnął ku mnie swoją rękę, a ja ją chwyciłam i poszliśmy na parkiet. Zaczęliśmy kołysać się w rytm muzyki. Przetańczyliśmy cały taniec w przyjemnej ciszy, którą rozkoszowaliśmy się oboje.
-Chodź ze mną - usłyszałam jego szept tuż przy moim uchu.
-Gdzie? - spytałam zdziwiona.
-Zobaczysz - powiedział, odsunął się ode mnie lekko i zaczął mnie gdzieś prowadzić uprzednio chwytając moją dłoń w swoją.
Powoli oddalaliśmy się od gości i całego wesela odbywającego się przy pięknej willi w cudownym ogrodzie, gdzie zbudowali parkiet i namiot, w którym wszyscy świętowali szczęście nowożeńców. Natomiast my z każdym krokiem oddalaliśmy się coraz bardziej od reszty.
-Gdzie ty mnie prowadzisz? - spytałam rozbawiona. Blondyn milczał, jednak po chwili zobaczyłam, że kierujemy się w stronę małej altanki. Doszliśmy do niej i usiedliśmy na ławeczce. Było to miejsce odosobnione i oddalone od wszystkich - Co tu robimy? - spytałam uśmiechnięta.
Ross spojrzał się na mnie i ujął moją dłoń w swoje i delikatnie ją pocałował.
-Jesteś dla mnie wszystkim - wyznał patrząc na mnie. Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
-Ty dla mnie też - powiedziałam szczerze, pocałowałam go delikatnie w usta i oparłam swoją głowę na jego ramieniu - Pięknie tu jest, tak cicho... - wyszeptałam i poczułam jak blondyn się uśmiecha.
-Tak, tu jest cudownie - powiedział szeptem i ucałował mnie w czubek głowy.
Siedzieliśmy tak przez jakiś czas i wcale nie chcieliśmy się stąd ruszać.
-Laura? - spytał mnie nagle Ross.
-Yymm? - mruknęłam nadal rozkoszując się tą chwilą. Chłopak westchnął ciężko i odsunął się ode mnie lekko. Spojrzałam się na niego zdziwiona.
-Minął już rok odkąd jesteśmy ze sobą, a ja nadal łapię się na tym, że czasami nie mogę uwierzyć w moje szczęście - powiedział, a ja się uśmiechnęłam lekko - Niekiedy budzę się i zastanawiam co by było gdybym z tobą nie był, albo co by się stało gdybyś nagle zmieniła zdanie i stwierdziła, że nie chcesz ze mną być. To czasem mnie przeraża, bo naprawdę nie mogę bez ciebie żyć. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, moim wsparciem, szczęściem i moim skrzydłowym - zaśmiałam się cicho - Jesteś kobietą, którą kocham. Jednak chciałbym, żebyś była kimś więcej. Chciałbym móc nazywać cię moją żoną - powiedział i nagle uklęknął przede mną. Oczy i usta otworzyłam szeroko ze zdziwienia - Laura Marie Marano, czy zechciałabyś zostać moją żoną? - spytał i wyciągnął z kieszeni pudełko z pierścionkiem. W moim oczach pojawiły się łzy szczęścia. Uśmiechnęłam się szeroko i uklęknęłam obok niego ujmując jego twarz w dłonie.
-Tak - wyszeptałam i pocałowałam go delikatnie usta. Ross uśmiechnął się i objął mnie mocno. Odsunął się ode mnie i założył mi pierścionek na czwarty palec u lewej ręki. Ten gest był z pozoru taki zwyczajny, jednak był przepełniony miłością. Spojrzałam na moją nową ozdobę i pocałowałam go ponownie.
-Ja ciebie też kocham - wyszeptałam i mocno się w niego wtuliłam.

Los Angeles, lipiec 2018
-
To już wszystkie pudła? - spytałam Rossa, który wszedł do naszego domu. W dłoniach trzymał, wypełniony po brzegi naszymi rzeczami, karton. Blondyn odłożył go na podłogę i wytarł pot z czoła.
-Wszystkie - powiedział i usiadł obok mnie na kanapie obejmując mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego i spojrzałam na kominek znajdujący się przed nami.
Nasz dom był jeszcze pusty. Wszystko było zamknięte w pudłach oprócz kanapy i materaca, który chwilowo zastępował nam łóżko. Ściany były pomalowane, kuchnia oraz łazienka wykończone. Teraz trzeba było tylko wszystko umeblować i udekorować.
-Wracamy do pracy - powiedziałam i poklepałam go po klacie.
-Musimy? - spytał, a spojrzałam się na niego i uśmiechnęłam.
-Musimy, bo im szybciej skończymy, tym więcej będziemy mieć dla siebie czasu - powiedziałam, pocałowałam go w policzek i wstałam z kanapy.
Otworzyłam jeden karton i zaczęłam wyjmować z niego zdjęcia. Odwijałam je z folii bąbelkowej i po kolei ustawiałam je na kominku. Na jednej ramce znajdowała się fotografia przedstawiająca mnie i Rossa w dniu naszego ślubu, który odbył się miesiąc temu. Mimowolnie się uśmiechnęłam i ustawiłam zdjęcie na środku kominka.
-Zaniosę pudła z garnkami do kuchni - poinformował mnie mój mąż, a ja kiwnęłam głową. Ross chwycił karton, przeszedł dwa kroki i nagle upuścił go. Spojrzałam się na niego. Stał z wykrzywioną miną spowodowanym jakimś bólem i trzymał się za brzuch.
-Kochanie, wszystko w porządku? - podeszłam do niego zmartwiona. Blondyn pokiwał głową i uśmiechnął się do mnie lekko.
-To tylko skurcz - powiedział i wziął dwa głębokie wdechy. Po chwili wyprostował się i wziął ponownie karton w swoje dłonie, jakby nic się nie stało - Widzisz? Jest dobrze - powiedział z uśmiechem i poszedł do kuchni. Ja stałam chwilę patrząc na niego uważnie, ale po chwili uśmiechnęłam się i wróciłam do poprzedniej czynności.

Los Angeles, lipiec rok 2019
-Skoro jesteśmy w Californii, w pięknym stanie, gdzie zawsze świeci słońce i mieszkają naprawdę śliczne kobiety, zaśpiewamy piosenkę 'Cali girls' - powiedział Riker i tłum fanek od razu oszalał piszcząc przy tym jak opętane. Nie ma to jak stary dobry hit.
Wraz z Vanessą stałyśmy za kulisami i wpatrywałyśmy się w naszych przyjaciół. R5 wyruszyło w trzecią już trasę koncertową po świecie. Zawitaliśmy do różnych niesamowitych krajów. Trasa trwała przez cztery miesiące, a ja wraz z zespołem podróżowałam po świecie. Jednak na ostatni miesiąc wróciłam do miasta, bo podkładałam głos w jednym z animowanych filmów dla dzieci. A dzisiejszy koncert jest uwieńczeniem całej trasy, która kończy się tutaj w L.A. Nie widziałam Rossa od miesiąca, więc trochę się za nim stęskniłam.
Po skończonym show, nasi przyjaciele zeszli ze sceny do kulis. Zajęło im chwilę, zanim zorientowali się, że stoimy i czekamy na nich. Na twarzy Rikera jak i Rossa pojawił się szeroki uśmiech na widok swoich ukochanych żon.
-Vanessa - powiedział rozpromieniony Rik i od razu podszedł do mojej siostry przytulając ją.
-Lau - rzekł Ross i podszedł do mnie mocno obejmując. Zaśmiałam się głośno.
-Udusisz mnie! - zachichotałam.
-Muszę cię wyściskać - powiedział i odsunął się ode mnie lekko - Widziałyście cały koncert?
-Calutki - powiedziała Van i uśmiechnęła się szeroko.
-Dziewczyny brakowało mi was. Nareszcie ktoś z rozumem w głowie! - ucieszyła się szczerze Rydel.
-Ej! - powiedzieli wszyscy urażeni mężczyźni.
-Tak źle nie było - zaprzeczył Rocky.
-No nie wiem, jak tam z wami jeździłam to miałam takie wrażenie jak Rydel - wyznałam, a blondynka odetchnęła z ulgą.
-Dziękuję, w końcu mnie ktoś rozumie.
-Dobra, przebieramy się i idziemy coś zjeść. Co wy na to? - zaproponował Ell, a wszyscy kiwnęli zgodnie głowami.
-Potem ci coś powiem - powiedziałam do Rossa i wraz z Van poszłyśmy zaczekać na przyjaciół w innym pomieszczeniu.
Po dwudziestu minutach szliśmy ulicami Los Angeles kierując się do naszej ulubionej restauracji.
-To co chciałaś mi powiedzieć? - spytał mnie Ross obejmując przy tym. Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
-Zaproponowano mi rolę!
Blondyn otworzył swoje usta i oczy zaskoczony.
-Naprawdę? To świetnie! -powiedział i przystanął, a ja podskoczyłam podekscytowana i rzuciłam się mu na szyję. Mężczyzna mnie mocno objął i zaczął kręcić się ze mną wokół własnej osi. Zaczęłam chichotać.
-Co tu się dzieje? - spytał rozbawiony naszym widokiem Ryland, a ja tylko głośniej się zaśmiałam.
Nagle Ross puścił mnie i syknął z bólu łapiąc się za brzuch.
-Uuu widzę, że kondycja już nie taka jak za młodu - Rocky zażartował sobie z brata.
-Albo ty, Laura powinnaś trochę schudnąć - zaśmiał się Ell. Rozbawiona dałam mu kuksańca w bok. Wszyscy sobie żartowali, a Ross w tym czasie powoli zwijał się z bólu.
-Wszystko dobrze? - spytała nagle Rydel dotykając ramienia brata. On tylko pokiwał głową z wykrzywioną miną. Nagle zaczął kaszleć. Wszyscy spojrzeliśmy się na niego lekko przerażeni.
-Dobra nie wygłupiaj się już - powiedział Riker uśmiechając się do niego wystraszony. Ross nadal kaszlał i nagle wypluł trochę krwi, która poleciała na chodnik. Wszyscy otworzyli szeroko oczy z przerażenia.
-Jedziemy do szpitala - powiedział Ell i odwrócił się w stronę ulicy - Taxi! - zawołał i od razu złapał taryfę.
-Zabieramy go - powiedział Rik.
-Dobrze się czuje - wyskrzeczał Ross między atakami kaszlu.
-Bez gadania - zarządził Rocky i wraz z Rikerem i Ellem wzięli blondyna za ramiona wciągając go do taksówki.
-Spotkamy się na miejscu - powiedział Ratliff, zamknął drzwi i szybko odjechali.
Ja stałam z szeroko otwartymi oczami nie mogąc wypowiedzieć ani jednego słowa. Spojrzałam na chodnik. Na te krople krwi. Zakryłam usta dłonią. Zaczęłam się trząść ze strachu. Nagle poczułam dłoń na swoim ramieniu. Spojrzałam na moją siostrę, która miała tak samo wystraszoną minę jak ja.
-Zaparkowałam auto za rogiem - powiedziała i zaczęliśmy iść.
Zanim się zorientowałam, siedziałam w samochodzie mojej siostry jadąc w stronę szpitala. Jedyne, co byłam w stanie zrobić to obracać obrączkę na moim serdecznym palcu u lewej ręki.


Los Angeles, sierpień rok 2019
-A co myślisz o imieniu Anthony? Jego zdrobnienie to Tony. Piękne, prawda? No chyba, że po prostu Jake albo John. Hmm? - spytałam patrząc na Rossa, który siedział na kanapie obok mnie.
-Wszystkie są piękne.
-Ale które najbardziej ci się podoba? - nie dawałam za wygraną.
-Tony - powiedział uśmiechając się do mnie lekko.
-Świetnie - ucieszyłam się i położyłam głowę na jego ramieniu - A dla dziewczynki? Może Sarah? Jest pełne wdzięku. Już sobie wyobrażam małą dziewczynkę o blond włosach stawiającą swoje pierwsze kroczki...
-Lau... - przerwał mi Ross, a ja uniosłam swój wzrok na blondyna - Czemu to robisz? Czemu wybierasz imiona dla dziecka? Nie jesteś w ciąży.
-Nie jestem, ale chcę być.
Pokręcił przecząco głową.
-Nie, Laura - wyszeptał, a ja zmarszczyłam swoje brwi.
-Dlaczego?
-Bo nie zostawię cię samą z dzieckiem.
-A kto powiedział, że mnie zostawisz? - spytałam, ale poczułam ogromną gulę w gardle. Ross spojrzał się na mnie smutnym wzrokiem.
-Ja umieram...
-Przestań - powiedziałam stanowczo i odsunęłam się od niego - Nie chcę słuchać tych głupot.
-Laura, przecież wiesz, że to prawda.
-Nie mów tak, rozumiesz? Nie kłam mi w oczy, słyszysz mnie? - spytałam się go czując jak do oczu napływają mi łzy - Chcę mieć z tobą dziecko, rozumiesz? - poczułam jak moja broda zaczęła się powoli trząść. Ross patrzył na mnie z bólem i smutkiem w oczach.
-Tak, ale...
-Żadnego ale - przerwałam mu stanowczo i wytarłam łzę z kącika oka - Powiedz, że też tego chcesz - wyszeptałam zamykając oczy - Tylko to powiedz - poprosiłam.
Przez chwilę nic nie mówił. Bił się z myślami czy odpowiedzieć zgodnie z prawdą, czy z rozsądkiem. Poczułam jak ujmuje moją dłoń.
-Chcę - szepnął. Wiedziałam, że chciał powiedzieć, co innego. Na pewno pragnął wytłumaczyć mi, że to i tak nie ma sensu. Jednak nie zrobił tego. Powiedział to, co czuł. Odpowiedział zgodnie z sercem.
Uśmiechnęłam się z ulgą i otworzyłam oczy spoglądając na niego. Przybliżyłam się do niego trochę i złożyłam na jego ustach pocałunek. Był on delikatny, jakbym nie chciała go uszkodzić, i czuły, tak jakbym chciała przekazać całą moją miłość do niego. Blondyn odwzajemnił mój pocałunek ujmując moją twarz w swoją dłoń. Usiadłam mu na kolanach i powoli zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli.
-Nie... - wyszeptał, a jego głos był pełen bólu i rozpaczy. Spojrzałam się na niego i dłonią dotknęłam jego policzka.
-Ja tego chcę i ty też tego chcesz. Chcemy tego oboje. Pragniemy wspólnie wychowywać czwórkę dzieci, jednak najpierw musimy postarać się o pierwsze - wyszeptałam i czekałam. Ross patrzył na mnie ze łzami w oczach. Wiedziałam, że chce płakać, ale tego nie zrobi, bo pragnie być silny dla mnie. Po chwili mnie pocałował.
Nasze pocałunki były przepełnione bólem i strachem, który towarzyszył nam od miesiąca. Odkąd dowiedzieliśmy się o chorobie Rossa. Lekarz nie dał mu dobrych rokowań. Podobno ciężko jest to stwierdzić, przy tak złośliwym raku trzustki. Nowotwór jest w tak zaawansowanym stanie, że medycyna nie przewiduje skutecznego leczenia przywracającego zdrowie. Tak naprawdę dowiedzieliśmy się, że powinniśmy nacieszyć się sobą, bo nie wiadomo, kiedy skończy nam się czas. Jednak zapewnili nam jedno. Ze smutkiem poinformowali nas, że nie ma odwrotu. Rak się nie wycofa. Pozostanie tam tak długo, dopóki organizm Rossa nie zakończy walki z chorobą.

Los Angeles, grudzień rok 2019
-Dobrze wygląda - powiedziała do mnie Vanessa.
Były święta. Cała rodzina została zaproszona przez Rikera i moją siostrę na Wigilię. Ogromna ilość dorosłych i dzieci biegających między nogami. Wraz z Van przygotowywałyśmy w kuchni herbatę i deser dla rodziny przesiadującej w salonie.
-Tak, nawet dobrze się czuje - powiedziałam uśmiechając się lekko - Chemioterapia działa, mimo że czuje się wykończony - wyznałam i spojrzałam na siostrę.
-Widać, że walczy. Ma o kogo - powiedziała i dotknęła mojego brzucha - Kiedy termin?
-Piątego maja - odpowiedziałam i ujęłam jej dłoń - Boję się - wyszeptałam.
Vanessa uśmiechnęła się do mnie krzepiąco i objęła mnie mocno.
-Nie bój się, on jeszcze nie odchodzi.
-Ale powoli tracę nadzieję, że z tego wyjdzie. Lekarz od samego początku mówił nam, że szanse są małe, ale jednak była ta iskra nadziei. Ale gdy widzę jak się czasem męczy, dociera do mnie to, że ta choroba jest poważna. I, że to się dzieje naprawdę - wyznałam cicho płacząc.
-Nie płacz, błagam. Nie rób mi tego... - poprosiła bliska łez. Odsunęłam się od niej i wytarłam mokre policzki.
-Będzie dobrze. Musi być. Jeszcze wychowamy wspólnie gromadkę dzieci, zobaczysz - powiedziałam, uśmiechając się powstrzymując płacz. Vanessa spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
-Pomóc wam, dziewczyny? – nagle do kuchni wszedł Riker.
-Możesz zanieść ciasta na stół - powiedziałam pokazując mu wypieki.
-A jest...
-Szarlotka? - przerwałam mu uśmiechając się szczerze - Nie zapomniałabym o niej.

Los Angeles, kwiecień rok 2020
-Czujesz to? Kopie... - powiedziałam szeptem, jakbym nie chciała spłoszyć mojego małego dziecka, które ruszało się teraz w brzuchu.
-Pewnie nie może się doczekać, aby ujrzeć ten świat - stwierdził Ross uśmiechając się szeroko.
-I nas - powiedziałam, a blondyn ucałował mnie delikatnie w usta.
-Nas też - szepnął szczęśliwy - Przyniosę ci coś do jedzenia - oznajmił i wstał z łóżka.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Za kilkanaście dni urodzę dziecko. Nasze wspólne dziecko. Nie wiemy jaka jest jego płeć, chcemy mieć niespodziankę. Myśl, że już niedługo będzie nas trójka, sprawiała mi ogromną radość.
Leżąc w łóżku i czekając na mojego męża, zaczęłam się powoli zamartwiać gdzie on się podziewa. Nagle usłyszałam dziwny dźwięk w łazience. Natychmiast wstałam i doszłam do pomieszczenia jak najszybciej potrafiłam.
-Ross? - spytałam i otworzyłam drzwi. Zobaczyłam go przy toalecie. Zapewnie znowu wymiotował. Westchnęłam ciężko i usiadłam obok niego - Dobrze się czujesz? - spytałam z troską w głosie.
On spojrzał się na mnie ze łzami w oczach.
-Przepraszam - wyszeptał i zaczął powoli cicho płakać. Otworzyłam lekko usta ze zdziwienia.
-Za co mnie przepraszasz? - spytałam głaszcząc go po głowie.
-Przeze mnie nie zagrałaś w filmie, o którym marzyłaś...
-To nie twoja wina, kochanie... Przecież to ja zdecydowałam, że w nim nie zagram.
-Ale przez moją chorobę...
-Nawet tak nie mów - przerwałam mu, a on spuścił ze mnie wzrok. Nie płakał przy mnie od lipca. Moja broda zaczęła się powoli trząść.
-Przepraszam, że nie pomogę ci przy wychowywaniu dziecka...
-Nie przepraszaj, nie rób tego. Jeszcze sam je wychowasz, rozumiesz? Nic już nie mów - powiedziałam łamiącym się głosem i przytuliłam go mocno. On się tylko bardziej rozpłakał wciąż powtarzając jedno słowo 'przepraszam'...

Los Angeles, lipiec rok 2020
Poród trwał trzy godziny i, mimo że Ross nie czuł się na siłach, nie zostawił mnie ani na chwilę. Chciał być przy narodzinach naszego dziecka, które teraz ma prawie trzy miesiące. Nazywa się Sarah, tak jak postanowiliśmy rok temu. Jest śliczna i drobna. Nosek ma po mnie, a oczy po Rossie. Nie możemy się nią nacieszyć, nasza rodzina i przyjaciele również.
Stałam w kuchni z małą na rękach i śpiewałam jej do snu. Ross w tym momencie przygotowywał dla nas śniadanie. Robił to powoli, każdy najmniejszy ruch wymagał u niego użycie dużej ilości siły. Gdy utuliłam Sarah, położyłam ją w jej łóżeczku i wróciłam do męża, aby mu pomóc.
-Dam sobie radę - powiedział cicho, gdy chciałam pokroić pomidora. Ostatnio coraz częściej szeptał niż mówił. Kiwnęłam głową i zaczęłam zmywać brudne naczynia z poprzedniego dnia.
Nagle usłyszałam huk. Momentalnie się odwróciłam i spojrzałam na blondyna. Stał wpatrując się w nóż leżący u jego stóp. Spojrzał na swoje dłonie.
-Nie zdążyłem go złapać... - wyszeptał, a ja podeszłam do niego i podniosłam nóż z podłogi.
-To nic. Każdemu się zdarza - powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego. On tylko spojrzał się na mnie.
-Chyba czas, żeby moi rodzice się tu wprowadzili - szepnął.

Los Angeles, wrzesień rok 2020
-Wziąłeś rano leki? - spytałam Rossa wchodząc do salonu. Siedział na kanapie trzymając w dłoniach Sarah. Wpatrywał się w nią od dobrych kilku minut.
-Wziąłem - odpowiedział nie odrywając od niej wzroku. W jego oczach ponownie zobaczyłam ten charakterystyczny błysk, którego od tak dawna nie widziałam. Mimowolnie się uśmiechnęłam i poszłam do kuchni.
-Gdzie tata? - spytałam Stormie, która gotowała obiad.
-Poszedł do sklepu po śmietanę. Zapomniałam ją kupić - zaśmiała się. Uśmiechnęłam się do niej.
-Dziękuję za wszystko. Za całą waszą pomoc, mamo - wyszeptałam, a kobieta spojrzała się na mnie i mocno mnie przytuliła.
-Przestań kochanie. Od czego są rodzice? - spytała, a ja odwzajemniłam jej uścisk.
-Pomóc ci w czymś? - odsunęłam się od niej.
-Nie, idź do niego - powiedziała, a ja kiwnęłam głową.
Wróciłam do salonu i przystanęłam widząc śpiącego blondyna. Uśmiechnęłam się lekko. Podeszłam do niego i wzięłam, pogrążoną we śnie, Sarah na ręce. Odłożyłam ją do jej łóżeczka i wróciłam do męża. Przykryłam go kocem i ukucnęłam przed nim.
Był blady jak ściana. Spał przez większość dnia. Prawie nic nie mówił, bo po prostu nie miał na to siły. Ledwo co się ruszał. Mówiąc wprost, marniał w oczach z niebezpiecznie szybką prędkością.

Los Angeles, listopad rok 2020
Leżałam na kanapie i czytałam książkę, a Ross siedział na fotelu okryty kocem oglądając jakiś mecz. Od długiego czasu bardzo marznął. Delektowaliśmy się spokojem. Od kilku dni Ross czuł się trochę lepiej. Nadal słabł i niknął w oczach, jednak on sam miał lepsze samopoczucie, co dodawało mu siły.
Nagle zaczął kaszleć. Wziął chusteczkę w dłonie i próbował zatrzymać ten atak. Stało się to dla niego normą. Tak naprawdę nie było dnia bez przeraźliwego kaszlu.
Po dwóch minutach przestał. Nadal czytałam książkę, gdy usłyszałam jego ochrypnięty głos:
-Lau? - spojrzałam się na niego. Blondyn uniósł chusteczkę do góry tak, abym ją zobaczyła. Widniała na niej krew - Chyba muszę jechać do szpitala.
* * * * *
Żegnał się. Czuł, że jego czas powoli dobiega końca. Po kolei prosił każdego członka z rodziny, aby po raz ostatni z nim porozmawiać. To było dołujące. Ross już dawno pogodził się z tym, że odejdzie, ale ja nie. Nadal miałam nadzieję, że jest to po prostu kolejny zły sen, z którego się obudzę. Jednak pobudka nie nadchodziła.
Siedziałam na korytarzu w szpitalu. Gdyby ode mnie zależało, Ross już od dawna by tu leżał i leczył się pod okiem lekarzy. Jednak on tego nie chciał. Nie uległ moim niezliczonym prośbom, a ja nie miałam serca sprzeciwiać się jego woli. Nie chciał spędzać swoich ostatnich miesięcy w szpitalu. Rozumiałam to, ale czułabym się spokojniej, gdyby specjaliści mieli go ciągle na oku. Jednak wiedziałam, że przebywanie w domu ze mną i córką dało mu więcej siły oraz szczęścia.
-Laura? - uniosłam głowę i spojrzałam na Rydel, która ukucnęła obok mnie - Chce ciebie zobaczyć - powiedziała, a ja starłam łzy z policzków.
-Co mówił? - spytałam doprowadzając się do porządku. Nie może zobaczyć, że płakałam. Muszę być silna.
-Wszystko. Miałam wrażenie jakby przygotował swoją mowę o wiele wcześniej i powtórzył ją w myślach milion razy - wyznała uśmiechając się smutno.
-Zapewne tak było - wyszeptałam, a Rydel uścisnęła moją dłoń dodając mi odwagi. Uśmiechnęłam się lekko, wstałam i podeszłam do drzwi sali, gdzie znajdował się blondyn. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do sali.
-Hej - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. Ross spojrzał na mnie i lekko odwzajemnił gest. Miał podkrążone i czerwone oczy, jego skóra była przeźroczysta, a do żył miał powbijane kroplówki. Podeszłam do blondyna i usiadłam obok niego na łóżku - Jak się czujesz? - spytałam gładząc jego policzek.
-Jak nigdy w życiu - powiedział i uśmiechnął się pokazując swoje białe ząbki.
-W to nie wątpię - zażartowałam i ujęłam jego dłoń w swoją - Chciałeś ze mną porozmawiać. Zostawiłeś mnie na koniec - powiedziałam nie patrząc na niego, bowiem wiedziałam, że jeśli spojrzę na niego, rozpłaczę się.
-Bo najlepsze zawsze zostawiam na koniec - wyznał, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. Zeszłam z łóżka i usiadłam na krześle obok nie puszczając jego dłoni. Ross usiadł wygodniej, choć widocznie sprawiło mu to wielką trudność. Spojrzałam mu w oczy starając się być silna, a on otworzył usta wypowiadając słowa, które leżały mu na sercu - Zaczęliśmy jako nieznajomi. Przez większość życia ciebie nie znałem, jednak w końcu pojawiłaś się w nim. Potem była przyjaźń. Pomagaliśmy sobie we wszystkich sytuacjach. Doradzałaś w związkach, martwiłaś się. Bardzo dbaliśmy o naszą relację, aż w końcu zniszczyłem twój związek. Zachowałem się jak palant, mimo to byłem zadowolony z tego, co zrobiłem, bo dzięki temu zrozumiałem, że jesteś osobą, którą kocham. Potem byliśmy razem, zaręczyny, ślub i Sarah. Przeżyliśmy ze sobą prawie dziesięć lat. Dziękuję, że wytrzymałaś ze mną tyle czasu - powiedział cicho, a ja lekko ścisnęłam jego dłoń i ucałowałam ją. Ledwo powstrzymywałam się od płaczu - Kocham cię. Laura, bardzo cię kocham. Przepraszam, że cię zostawiam. Wybacz mi. Wiedz, że tego wcale nie chcę.
-Wiem, Ross - szepnęłam nie mogąc słuchać jak przeprasza mnie za coś, czemu nie jest winien.
-Obiecaj mi coś - poprosił, a ja kiwnęłam głową.
-Dobrze.
-Obiecaj, że nigdy nie zapomnisz, co do ciebie czuję. Że zawsze będziesz pamiętać, że bardzo cię kocham.
-Będę. Obiecuję - szepnęłam, a do moich oczu napłynęły łzy.
-I jeszcze jedno... - szepnął i uśmiechnął się lekko - Nie będziesz mnie długo opłakiwać. Ruszysz dalej i nie będziesz mnie rozpamiętywać. Obiecaj, że nie będziesz odpychać innych mężczyzn od siebie. Nie chcę byś była samotna. Nie zamykaj swojego serca, otwórz je komuś, gdy poczujesz, że jest odpowiednią osobą. Chcę, abyś była szczęśliwa. Posłuchaj mnie... Gdy odejdę, nie będziesz mi niczego winna. Nie zdradzisz mnie zakochując się w innym mężczyźnie. Rozumiesz? Wiedz, że jeżeli znajdziesz kogoś, z kim zechcesz dzielić życie i uznasz, że będzie dobrym ojcem dla Sarah, to chcę, abyś z nim była. Pragnę, byś potrafiła znowu pokochać... - szepnął.
Z moich oczu ciekły łzy. Nie mogłam ich powstrzymać, nie potrafiłam być silna. Kiwnęłam głową.
-Obiecuję, kochanie. Ale ty też mi coś przysięgnij. Obiecaj, że nigdy nie zapomnisz o tym, jak ja bardzo cię kocham i o tym, że to ty jesteś tatą Sarah i nikt nie zajmie twojego miejsca. Rozumiesz? To ty jesteś jej ojcem. Ktoś inny może być ojczymem, ale nigdy nikt nie zostanie jej tatą, bo ona go ma - powiedziałam wciągając powietrze. Po jego policzku spłynęła łza.
-Obiecuję - szepnął, a ja wstałam i przytuliłam się do niego układając się tuż obok na łóżku.
Obydwoje przeżywaliśmy wszystko w milczeniu. Chcieliśmy nacieszyć się swoim towarzystwem. Zamknęłam oczy. Próbowałam zapamiętać jego zapach, mimo że był on już zamaskowany odorem przeróżnych lekarstw. Starałam się nie zapomnieć dotyku jego dłoni splątanej z moją. Próbowałam zachować go w pamięci.
Nagle usłyszałam jego ciepłe słowa, które z jednej strony mnie uszczęśliwiły, a z drugiej zmartwiły, bo zapowiadały koniec:
-Pamiętaj, że zawsze jestem i będę z tobą. Zawsze.

Los Angeles, grudzień rok 2020
Ross odszedł tydzień po tamtej rozmowie. Przerzuty do innych organów szybko go zniszczyły. Lekarz powiedział, że i tak długo walczył. Jednak mi to nie poprawiało humoru, bo jego już nie było. Odszedł, a ja zostałam wdową w wieku dwudziestu pięciu lat. Od pogrzebu minęły prawie trzy tygodnie, a ja miałam wrażenie jakby czas zatrzymał się w miejscu.
Siedziałam na kanapie i tępym wzrokiem wpatrywałam się w nasze zdjęcie ślubne na kominku. Nie miałam na nic siły. Nie chciałam jeść ani pić. Mogłam godzinami patrzyć w jakiś punkt i rozpaczać w spokoju. Rodzice wzięli Sarah na kilka dni, abym mogła dojść do siebie. Nie byłam w stanie się sobą zająć, a co dopiero dzieckiem.
Byłam ubrana w jego bluzę, aby móc czuć jego zapach. Do oczu napłynęły mi łzy. Zaczęłam bawić się obrączką na moim palcu. Położyłam się na kanapie i nagle wybuchłam płaczem. Pragnęłam oprzeć swoją głowę na jego ramieniu, poczuć dotyk jego dłoni na moim policzku i smak jego ust na moich. Chciałam usłyszeć jego śmiech i zobaczyć te białe ząbki szczerzące się w szerokim uśmiechu. Zaczęłam szlochać. Moje pragnienia się nie spełnią, bo on nie wróci. Już nigdy go nie zobaczę.
* * * * *
Wigilia. Pierwsze święta bez mojego męża. Zamknęłam oczy powstrzymując łzy. Siedziałam na łóżku w swojej sypialni. Rodzina i przyjaciele przyszli do mnie, bo wiedzieli, że inaczej ja nigdzie się nie ruszę.
Nagle drzwi do pokoju się otworzyły.
-Chodź, pomożesz mi w kuchni - powiedziała Vanessa, a ja powolnym krokiem poszłam z nią do wspomnianego pomieszczenia.
Z nikim nie rozmawiałam, po prostu milczałam. A wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Nie podobało mi się to, ale nie miałam siły im tego powiedzieć.
Zmywałam naczynia bardzo powoli. Właściwie to szorowałam jeden talerz co najmniej pięć minut.
-Daj, teraz ja trochę pozmywam - powiedział Riker i podszedł do mnie zakasując przy tym rękawy. Spojrzałam się na niego ze zdziwieniem. Te słowa i ruchy tak bardzo przypominały mi...
-Laura, pogłośnisz muzykę? - spytał mnie nagle Ryland z uśmiechem, a ja kiwnęłam głową i poszłam do salonu. Pogłośniłam melodię, tak jak mnie o to poproszono.
-Mogę prosić do tańca? - usłyszałam nagle głos Ella, który wyciągnął do mnie rękę. Spojrzałam się na niego zdziwiona.
-Możesz - powiedziałam i porwał mnie do tańca. Tańczyliśmy jak to na przyjaciół przystało. Pierwszy raz od kilkunastu dni na moich ustach zawitał delikatny uśmiech. Zaśmiałam się cicho i po chwili skończyliśmy. Ell ukłonił się lekko i pocałował mnie w dłoń dziękując za taniec. Ja również podziękowałam mu skinieniem głowy.
Odwróciłam się do reszty gości i spojrzałam na nich. I nagle poczułam jakby coś mnie uderzyło w serce. Przyjrzałam im się bardzo uważnie. Po chwili zaczęłam szybko oddychać, jakby zabrakło mi tlenu. Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem. Wyszłam z salonu do ogródka. Przeszłam kilka kroków i stanęłam na środku trawy obejmując się ramionami.
Riker, który charakterystycznie zakasał rękawy. Ell wypowiadający te same słowa. Rocky i jego nos. Rydel i jej uśmiech. Stormie i jej błysk w oku. Ryland i jego białe zęby, które pokazywał w szerokim uśmiechu. Sarah i jej duże brązowe oczy...
-Miałeś rację, Ross - powiedziałam patrząc w niebo. Na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech, a z serca spadł ogromny kamień - Jesteś i zawsze ze mną będziesz. Zawsze.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Number 7 "Z życia Rossa Lyncha..."

Autor : Julka R
Blog : http://raura-unlikely-story.blogspot.com i  http://this-is-us-story-raura.blogspot.com

Kolejny! I w końcu przysłałaś kolejne świetne opowiadanie! :)
One shot bardzo mi się spodobał i mam nadzieję, że skomentujecie go bardzo "soczyście" xd
Masz talent! Są momenty śmieszne, ale też dające do myślenia.
Czekam na kolejne ;) I nie tylko od ciebie :>

_>>>>>>


"Z życia Rossa Lyncha..."

Sobota, 12.04
    
 Zanim przejdę do konkretów, to na wstępie kika ważnych spraw.
Po pierwsze: to jest dziennik i w żaden sposób nie jest spokrewniony z pamiętnikiem, więc nie mylić. 
Po drugie: wcale nie chciałem zacząć prowadzić dziennika, ale moja mama i siostrunia mi go zakupiły, wepchnęły w ręce razem z długopisem i powiedziały, że wtedy łatwiej będzie mi rozwiązywać problemy. Taaa...  Na pewno. Dobrze, że nie kazały mi jeszcze pisać o swoich uczuciach. Ale wracając. Nazywam się Ross Lynch, mieszkam w Los Angeles. Mam czwórkę rodzeństwa: Rikera, Rocky'ego, Rydel i Rylanda. Razem z nimi ( bez RyRy'ego ) i Ellingtonem Ratliffem, przyjacielem rodziny tworzymy zespół R5. Chodzę do najlepszego liceum w moim mieście. Mam 18 lat. Więc jeśli nie wyraziłem się jasno, to powtarzam. Na pewno nie spodziewacie się tu wpisów typu: "Drogi pamiętniczku! Dziś pokłóciłem się z Rockusiem. Nie wiem co poradzić. Mam nadzieję, że Ty mój ukochany Pamiętniczku jakoś pomożesz mi rozwiązać ten problem." Nie. Takich rzeczy tu nie będzie. 
     W poniedziałek odbędzie się w szkole wielka impreza, otwarta dla wszystkich. Kocham impry i dlatego nie mogę się doczekać. A może poznam tam jakąś fajną laskę? Kto wie? Nigdy nie miałem dziewczyny i grzech nie skorzystać z takiej okazji. Ale to dopiero za kilka dni, więc może opiszę co dzisiaj się stało? Więc tak... Rocky dostał nowy telefon. Cieszył się jak dziecko w przedszkolu, które zdobyło cukierka. I powiedział, że nie rozstanie się z komórką do końca życia i że ją bardzo kocha. Co on widzi w tym urządzeniu? No i poszedł z nią do toalety. Po chwili po całym domu rozległ się pisk i płacz. Wszyscy pod łazienkę, wołają, pukają, a w końcu Rocky wychodzi zalany łzami, w samych majtkach. Powiedział, że robił kupę i telefon wypadł mu z kieszeni w sam środek brązowej mazi. FUJ! Dodał, że on go nie będzie wyciągał.  I wiecie komu przypadło to zadanie? MNIE! Myślałem, że zemdleję. Ale mój braciszek wepchał mnie do pomieszczenia razem z rękawiczkami. Podszedłem do kibla. Zaraz się zwymiotuję! Napisał bym zerzyga, jak osoba w moim wieku, ale Delly będzie się czepiać, że używam brzydkich słów. A skąd wiem, że będzie? Ponieważ to przeczyta! Ale wracając. Nie zrobię tego. Nie wyciągnę telefonu z gówna Rocky'ego. Nie, nie, nie, nie. Nie dam rady. Nagle rozległ się głos:
- Ross, już? - zapytał Rocky.
- Nie. - odkrzyknąłem. - Dajcie mi jeszcze chwilę. A tak w ogóle to dlaczego ja?
- Bo ty się do takich rzeczy nadajesz. - odparł.
Co to za odpowiedź? Teraz albo nigdy. Zamknąłem oczy i włożyłem rękę do kibla. Poczułem telefon i brązową maź. Wyciągnąłem szbko urządzenie i wybiegłem z łazienki, rzucając je Rocky'emu, a przy okazji wymiotując mu na buty. Blee. Ściągnąłem rękawiczki i rzuciłem Riker'owi. Pognałem do swojej prywatnej łazieneczki i tam myłem ręce przez pół godziny.Wreszcie zmęczony opadłem na łóżko. NIGDY WIĘCEJ!
     Do końca dnia nie wychodziłem z pokoju. Nie chciałem widzieć Rocky'ego, jego zasranego telefonu i ogólnie mojej rodzinki, która zmusiła mnie do tego. Gdy było już grubo po północy poszedłem spać. 

Niedziela, 13.04
     
Już jutro imprezka! Trzeba wybrać jakiś strój. AAA! Zachowuję się jak baba! Spokojnie, Ross, tylko spokojnie. Wdech... Wydech... Wdech... Wydech... Dobrze więc jeszcze raz. Musze popatrzeć do szafy co by na siebie włożyć. Już brzmi lepiej, chociaż nie jest to szczyt marzeń. Stwierdziłem, że wybiorę zwykłą koszulę w kratkę, na to skórzana kurtka i jeansy oraz zwykłe trampki. Ale to dopiero jutro.
    Dzisiaj od rana w domu było naprawdę bardzo cicho. To niepodobne trochę do mojej rodziny, która już od siódmej się wydziera. Coś mi się wydaje, że to cisza przed burzą. I jak się okazało, miałem rację. Nagle z dołu zbiegł Riker, a za nim Rocky. Ten pierwszy schował się za mną, a drugi próbował go złapać. Zaczęli się wyzywać, więc postanowiłem wkroczyć do akcji.
- STOP! - krzyknąłem.
Wszyscy ucichli, więc kontynuowałem:
- Co się właściwie stało?
Znowu zaczęli się wydzierać. Usłyszałem tylko pojedyncze słowa typu: "miś", "dureń", "dzidziuś" i "palant". 
- CISZA!!! - wrzasnąłem znowu. - Niech mówi jedna osoba. Rocky zacznij.
- No bo on ukradł mi misia!
- Ja nie ukradłem żadnego misia! Leżał na korytarzu, więc go podniosłem, a ten na mnie naskoczył i zaczął gonić.
- Wcale nie! Nie chciałeś mi go oddać!
- A dziewiętnastolatki nie śpią z misiem!
- A właśnie, że śpią!
- A właśnie, że nie!
- Tak!
- Nie!
- Tak!
- A wiesz Rocky, że w Pedałowie mieszkają same pedały?
- Naprawdę? Nie wiedziałem. Musisz mnie tam kiedyś zabrać. Opowiedz mi coś o tym mieście.
Riker zrobił facepalm i powiedział:
- Po pierwsze: to miejsce nie istnieje! Po drugie: jakby istniało to bym cię tam zabrał, ponieważ jesteś debilem!
- A ja myślałem, że istnieje! I ja nie jestem debilem! - powiedział Rocky płacząc. On chyba naprawde nabrał się na to "Pedałowo".
- Ojej rozpłacz się! Masz minę jak stara hiena, która uciekła z cyrku i pogryzła ochroniarzy!
- Potrzebuję twojego zdjęcia.
- A po co Ci? - zapytał zbity z tropu Riker.
- Bo krowa nie chce zdechnąć!
- A ty byłeś w zoo?
- No oczywiście.
- A ile lat? 
- Hm... Musze się zastanowić. Nie wiem. Ale wracając! Nie bądź tak do przodu, bo cię sznurówki wyprzedzą!
- Lecz się lepiej na nogi, bo na głowę już za późno!
- Chyba ty!
- No chyba ty!
- Spadaj na drzewo prostować banany! - krzyknął Rocky.
- A ty się tam lepiej schowaj, bo małpa dzieci szuka!
- Możecie wreszcie przestać? - wrzasnąłem.
- Nie! - krzyknęli i dalej kontynuowali!
- USPOKÓJCIE SIĘ DO JASNEJ CHOLERY! - wydarłem się. - I przestańcie się popisywać tekstami z internetu!
A ci dalej swoje.
- O głupoto bądź pozdrowiona! - krzyknąłem i opuściłem pokój. 
Zawsze myślałem, że Rocky jest cofnięty w rozwoju, ale że Riker? To już SZCZYT WSZYSTKIEGO! Najstarszy, a zachowuje się jak małe dziecko razem z Rocky'm. I jeszcze popisują się tekstami z internetu! Co za osoby... Po raz kolejny zadaję sobie pytanie: z kim ja żyję? Jeszcze przez nich zdarłem sobie gardło. Ale przecież u nas to normalne. Poszedłem do kuchni, zrobiłem sobie śniadanie i szybko je zjadłem. Postanowiłem wyjść do parku. Jak najdalej z tego domu wariatów.  W parku mam pewne sekretne miejsce, o którym nikt nie wie. Po dziesięciu minutach byłem już na miejscu. Chciałem przejść przez krzaki, ale coś mnie zatrzymało. Pod wierzbą siedziała pewna dziewczyna. Nie widziałem dokładnie jej rysów twarzy, mogę tylko powiedzieć, że jest szatynką z rozjaśnionymi końcówkami. Stwierdziłem, że nie będę jej przeszkadzał, więc wróciłem z powrotem do domu. Do konca dnia było nawet spokojnie. Nikt się nie wydzierał, nie kłócił. Po prostu raj na ziemi. Około dwudziestej drugiej poszedłem spać, kompletnie zapominając o tej dziewczynie. 

Poniedziałek, 14.04
    
Nie chce mi się iść do szkoły. Tekst każdego ucznia, gdy po weekendzie trzeba wstać i zapieprzać do budy. Ale dzisiaj mamy lekcje tylko do dwunastej, ponieważ jest impreza i trzeba się przygotować. Tylko trochę głupio, bo zabawa zaczyna się o siedemnastej, a już  o dwunastej mamy wolne. Pewnie zrobili tak ze względu na dziewczyny, które będą się szykować co najmniej cztery godziny. 
     Lekcje minęły nawet szybko. Wróciłem do domu, zjadłem obiad i poszedłem do pokoju. Włączyłem laptopa i postanowiłem posurfować trochę po internecie. Gdy skończyłem, była już piętnasta. Postanowiłem powoli się przygotować. Poszedłem do łazienki, wziąłem prysznic, przebrałem się w przygotowane wczoraj ubrania, umyłem zęby, przeczesałem włosy i popstrykałem się perfumami dla mężczyzn. Zajęło mi to około godziny. Zszedłem na dół. Rodzeństwo oglądało jakiś film więc postanowiłem na chwilę dołączyć do nich. Po pół godzinie wyszedłem z domu i skierowałem się w kierunku sali gimnastycznej przy szkole. Po drodze spotkałem moich kumpli: Jacka i Jamesa. Na sali było bardzo dużo osób, jedzenie oraz DJ. Rozpoczęła się impreza. Nagle zobaczyłem tą dziewczynę. Tą co widziałem w parku. Teraz mogłem przyjrzeć się jej dokładnie. Była piękna. Miała takie śliczne czekoladowe oczy...
- Co się tak gapisz? Nie masz szans. Ta dziewczyna jest najładniejsza w szkole. Wszyscy faceci się w niej kochają. To Laura Marano. Sprowadziła się tu dwa tygodnie temu. - powiedział James.
A moja wyobraźnia mnie poniosła. "Stoję właśnie przed ołtarzem, a do kościoła wchodzi Laura w pięknej białej sukience. Wszyscy się na nią patrzą z zachwytem. Ale ona nie zwraca na nich uwagi. Jej wzrok skierowany jest na mnie. Posyła mi piękny, promienny uśmiech. Podchodzi i delikatnie całuje w usta..."
- Przepraszam?
- Co?... Co?
- Czemu się tak na mnie patrzysz? Mam coś na policzku?
- Nie... - odpowiedziałem.
Nie wierzę. Laura Marano się do mnie odezwała! Ale ja byłem głupi. Zamiast zachęcić ją jakąś rozmową to palnąłem byle co! I teraz już sobie poszła. Ale jedno mnie cieszy.  Najładniejsza dziewczyna w szkole się do mnie odezwała. Podbiegłem do chłopaków i krzyknąłem:
- Laura Marano się do mnie odezwała! Rozumiecie? Rozmawiałem z najładniejszą dziewczyną w szkole!
- Widziałem. - odpowiedział Jack. - Ale nie była za bardzo zadowolona jak się śliniłeś na jej widok. 
- Naprawdę? - zasmuciłem się. Jack pokiwał głową. - Szkoda...
Do końca balu nic się nie działo. Laura nawet na mnie nie popatrzyła. Nagle w głośnikach rozległ się głos dyrektorki:
- A teraz puszczamy wolnego. Zapraszamy do tańca.
Przeraziłem się. Muszę przecież poprosić Laurę. Zacząłem szukać jej po całej sali, ale nigdzie nie mogłem dostrzec. Szukałem i szukałem, aż taniec się skończył. Zmarnowałem moją jedyną szansę! 
- Dziękujemy za przybycie. Teraz prosimy spokojnie udać się do domu. - powiedziała dyrektorka.
Wszyscy zaczęli się pchać do wyjścia. Postanowiłem przeczekać tłum i bez przepychania się wyjść. 
     Po dwudziestu minutach dotarłem przybity do domu. Do nikogo się nie odzywałem, bo po prostu nie miałem ochoty. Jak sobie pomyślę, że mogłem zatańczyć z Laurą, a jednak tego nie zrobiłem wzbiera się we mnie złość, a zarazem smutek. Wiem, że to trochę dziwne, ale zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie wierzyłem w taką miłość, ale jednak teraz wiem, że jest to możliwe. Chciałbym, żeby Laura ze mną porozmawiała, albo coś... Ale na pewno to się nie stanie. Nie zwróci na mnie uwagi. Ech...

Piątek, 25.04
    
 Dlaczego nie pisałem przez ponad dwa tygodnie? Po prostu nie miałem czasu. W szkole tyle nauki, że aż nie ma chwili wytchnienia. A jeśli chodzi o Laurę... Nie rozmawiałem z nią od tego pamiętnego balu. Starałem się zwrócić jakoś na siebie uwagę, ale na darmo. Myślę i myślę co by tu zrobić... Zaraz, zaraz... Już wiem! Namówię rodzeństwo i zagramy koncert. Tak to jest bardzo dobry pomysł! Wywieszę w szkole plakaty. Tak! Zbiegłem na dół. Długo nie zajęło mi przekonywanie rodzeństwa. Zgodzili się od razu. Więc tak. Koncert będzie w przyszłą sobotę, w jakimś tam klubie. Szybko wydrukowałem plakaty. Powieszę ja w poniedziałek w szkole, a teraz idę na próbę, zarazem kończąc mój wpis.

Sobota, 03.05
     
Koncert za około trzy godziny. Z tego co wiem dużo osób powinno przyjść, ponieważ plakaty zyskały popularność. Mam nadzieję, że Laura też przyjdzie. Dobra, zbieram się na koncert. Zszedłem na dół i wszyscy ruszyliśmy do limuzyny. Po kilkunastu minutach byliśmy już w klubie. Rozpoczął się koncert. Rozglądałem się w około. Jest! Przyszła! Laura przyszła! Dobra teraz jest ten moment. Podszedłem do mikrofonu i powiedziałem:
- Tą piosenkę dedykuję pewnej dziewczynie. Nie powiem jakiej, bo by mnie wyśmiała. To dla ciebie.
Popatrzyłem prosto w oczy Laury. Dziewczyna się zdziwiła, ale chyba zrozumiała, że to o niej. Zaczęliśmy grać piosenkę Love me. Potem jeszcze kilka innych i koncert dobiegł końca. Jestem ciekawy czy jej się podobało. Mam nadzieję, że tak.

Niedziela, 04.05
    
 I kolejna niedziela. Ale ten czas szybko leci. Jak co tydzień poszedłem do parku. Usiadłem pod wierzbą i zacząłem rozmyślać. Nagle usłyszałem głos:
- Przepraszam, mogę się dosiąść? 
Spojrzałem do kogo on należał. Przede mną stała Laura, we własnej osobie. Ucieszyłem się jak nigdy.
- Oczywiście. - powiedziałem. 
- Koncert był wspaniały. Naprawdę. Ale mam jedno pytanie.
- Jakie?
- Czy tą piosenkę dedykowałeś mnie?
- Tak. - powiedziałem i się zaczerwieniłem. 
- To miło z twojej strony. Dziękuję.
- Nie ma za co.
Po chwili milczenia dziewczyna powiedziała:
- Lubię tu przychodzić. Zawsze w tym miejscu się uspokajam i układam swoje myśli.
- Ja mam tak samo. Zawsze uważałem to miejsce za sekretne i nikomu o nim nie mówiłem. Co ty na to, by było ono nasza tajemnicą?
- Tak. Oczywiście. - powiedziała i się uśmiechnęła.
Rozmawialiśmy długo. Opowiedziała mi o sobie. Jest naprawdę wspaniałą dziewczyną. 
- Muszę ci się do czegoś przyznać. - powiedziałem.
- To wal śmiało.
- Bo wiesz, jak był ten bal, to chciałem z tobą zatańczyć wolnego, ale nie mogłem cię znaleźć.
- Naprawdę? Byłam wtedy chyba w toalecie, ale jeśli chcesz to możemy to teraz zrobić.
- Czyli zatańczyć?
- No tak.
Wstałem. Laura zrobiła to samo i zderzyliśmy się. Byliśmy blisko, chyba za blisko. Nie wiedziałem co robić. Dziewczyna patrzyła prosto w moje oczy, a ja w jej. Nagle szatynka wpiła mi się w usta. Ja bez dłuższego namysłu, odwzajemniłem pocałunek. Jedną ręką objąłem ją w pasie, a drugą zanurzyłem w jej delikatnych włosach. Ona zarzuciła mi ręce na szyję i cały czas trwaliśmy w namiętnym pocałunku, który mógłby trwać wiecznie. To uczucie było najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek mogłem doświadczyć. Smak jej ust... Nie do opisania. To po prostu było piękne. Nagle oderwałem się od niej. Zobaczyłem, że zrobiła się smutna, ale zapytałem:
- Wiem, że to może trochę za wcześnie, ale czy zostaniesz moją dziewczyną?
W odpowiedzi Laura znowu pocałowała mnie namiętnie i znowu to przerwałem:
- Czyli mam rozumieć, że tak?
- Tak, Ross. Tak!
     Teraz to ja ją pocałowałem. Trwaliśmy w tym pocałunku długo. Może kilka minut, a może nawet i godzin. Nie wiem. Nie obchodziło mnie to. Teraz liczyliśmy się tylko my i nasz wspaniały pocałunek...

niedziela, 6 kwietnia 2014

Number 6 "Jestem jedynym facetem, który może dotykać jej uroczego noska"

Autor : Anna Luiza
Blog : -

To opowiadanie jest specjalnie dodane, bo przekroczyliście już 1000 wejść :)
Opowiadanie jest świetne, uśmiech nie schodził mi z twarzy ♥
Zachwycajcie się nim, dzieci. Raz, dwa. Słuchajcie Cristal!
A was proszę o kolejne opowiadania :)

*****************

- A widziałeś to teraz?
- Co znowu? - odparł już lekko znudzony Dez
- Dotknął jej nosa. Jestem jedynym facetem, który może dotykać jej uroczego noska. Nikt inny nie powinien tego robić! - zbulwersował się blondyn.
Właśnie wraz z  jego szalonym, rudowłosym przyjacielem siedzieli w centrum jedząc ogromne, pięknie przyozdobione desery lodowe. Jednak Moon nie skupiał się na tych pysznych smakołykach. Obecnie jadł właśnie bezsmakowe elementy ich dekoracji. Absolutnie nie zwracał na to uwagi, był zbyt zajęty obserwowaniem ludzi siedzących przy stoliku kilka metrów dalej.
Kto tam siedział? Ally, Ally Dawson- jego tekściarka, przyjaciółka i była dziewczyna. Lecz nie towarzyszyły jej tam Trish, czy Kira. Nie. Miejsce obok niej zajmował ten brunet- Lucas, czy jak mu tam. Co chwile dotykał jej włosów, twarzy czy łapał za dłoń. W Austinie aż się gotowało. 
Dziewczyna widocznie opowiadała mu teraz jakąś historię. Gestykulowała tak, że krem z jej ciastka truskawkowego wylądował prosto na koszuli chłopaka. On tylko (ZNOWU!!) dotknął jej nosa udając, że to trąbka, na co Ally zaśmiała się.
- Mógłby już dać sobie spokój. Jeżeli jeszcze raz coś takiego zrobi nie wiem, czy dam radę się opanować.
- Przecież zerwaliście. Ma prawo robić, co chce.
- To nie znaczy, że nie mogę być zazdrosny!- warknął zdenerwowany piosenkarz
- Zazdrosny, huh? Wreszcie się przyznałeś.
- Co? Ja... ym ja... - zająknął się. Wiedział, że już się nie wybroni. - No dobra, może jestem o nią trochę zazdrosny- powiedział pokazują palcami przestrzeń wielkości około jednego centymetra.
- Trochę?
- Okej, wygrałeś! Jestem o nią strasznie zazdrosny!! - dopiero po wypowiedzeniu, a raczej wykrzyknięciu tych słów blondyn zorientował się, że zrobił to odrobinę za głośno.
- Austin? O kogo jesteś tak strasznie zazdrosny, co? - zapytała Ally, która właśnie w tym momencie do nich podeszła.
- Um...o...o kotkę Deza. Robię wszystko, co mogę, żeby mnie polubiła, a jedyne co robi to tylko mnie drapie - wybrnął w ostatnim momencie.
- Serio, Aus? Naprawdę? Znam cię już całkiem długo i mogę powiedzieć, kiedy coś kręcisz. - przynajmniej myślał, że wybrnął.
Dopiero teraz zauważyli, że Dez już nie stoi koło nich. "Dzięki za pomoc przyjacielu" westchnął sarkastycznie w myślach brązowooki.
- Niech ci będzie. Powiem ci, ale musisz obiecać, że to nie to nie wpłynie źle na naszą relację. Możesz to zrobić?
- Obiecuję
- Na pewno?
- Na pewno. No dalej, powiedz mi już. - Brunetkę zżerała ciekawość. Jednak nie tylko. Na jej twarzy malowały się także inne uczucia: niepewność, nadzieja, chyba też trochę zazdrość. Nie miał czasu, by je teraz dobrze odczytać. Za bardzo stresował się tym, co ma zaraz powiedzieć.
-Chodziło o ciebie, okej? Byłem zazdrosny o ciebie i tego kolesia. Wiesz, pana "słodkie oczy".
Takiej reakcji bał się najbardziej - wybuchnęła śmiechem. Super, śmieje się z niego. Zachciało mu się mówić jej prawdę. Teraz pomiędzy nimi pewnie znowu (pamiętacie pierwszą randkę? Teraz będzie jeszcze gorzej) zrobi się niezręcznie.
- Widzisz. Dlatego właśnie nie chciałem ci mówić.
- Nie mogę uwierzyć, że pomyślałeś, że on i ja... - Próbowała powstrzymać swój śmiech - Wcale mu się nie podobam, ani on mi. To nie mój typ.
- Więc... jaki jest twój typ? - spytał przysuwając się do niej. "Powiedz blondyn. Powiedz blondyn" błagał w myślach.
- Blond-włosy chłopak o cudownych brązowych oczach, słodszych nawet niż te Lucasa i niezwykłym talencie muzycznym.
- Oraz z niesamowitą tekściarką - dodał ukrywając rumieniec.
Jej twarz również zaczerwieniła się teraz.
- Zachowywałam się tak tylko dlatego, że poprosił mnie o to. - Austin wysłał jej zdziwione spojrzenie.
- Jego rodzice ciągle narzekają, że nie ma dziewczyny. Zaczęli umawiać go z córkami znajomych. Chciał, żeby wreszcie dali mu spokój. Powiedział, że ma dziewczynę. Chcieli ją poznać, więc zgodziłam się mu pomóc i trochę poudawać.
- Wiesz... za dużo sobie pozwalał jak na grę aktorską. - w jego głosie pojawiła się lekka nuta zazdrości. - Tylko ja mogę dotykać twojego noska. - powiedział muskając go palcem i spuszczając głowę w dół. Nagle poczuł na swoich wargach coś za czym tak bardzo tęsknił, jej usta. Od kręcenia filmu Deza z nimi w roli głównej nie mógł zatracić się w ich słodkim smaku, nie ważne jak bardzo chciał, musiał powstrzymywać się od wykonania tego ruchu . Mieli status byłej pary. Byłe pary zwykle się nie całują. Chociaż ta dwójka robi to właśnie w tym momencie.
Zaczęło braknąć im powietrza. Niechętnie oderwali się od siebie.
- To znaczy, że... nadal czujesz coś do mnie?
- Nigdy nie przestałam
Na obydwu twarzach pojawił się ogromny uśmiech.
- Allyson Marie Dawson - złapał ją za dłonie - czy sprawisz mi tę wielką radość i będziesz ponownie moją dziewczyną?
- Oczywiście, że tak. -wpadła mu w ramiona.
- Chwila. Też mam jedno pytania - odsunęła się leciutko, żeby widzieć jego twarz. - Skąd znałeś moje drugie imię?
- Mówisz przez sen - zaśmiał się.
- Austinie Monico Moon, włamałeś się w nocy do mojego pokoju?
- Możee
- I patrzyłeś jak śpię? To trochę przerażające, nie uważasz?
- Możee... i hej, to nie jest przerażające. Po prostu... jesteś urocza jak śpisz. - chyba nikt nigdy nie widział, żeby ten chłopak rumienił się tyle jednego dnia.
- Dobra, wybaczam ci - zachichotała, po czym oboje zatonęli w pełnym duszonych dotychczas uczuć pocałunku...