niedziela, 28 grudnia 2014

Number 35 ""Miłość pokona wszystko. Nawet strach.""

Autor : Alison Montgomery 

*Ross
Plaża, słońce, deska  i wrzeszczące rodzeństwo do okoła a jednak czegoś mi brakuje. W zasadzie świetnie to wiem, brakuje jej. Prześlicznej brunetki o kakaowych oczach z powalającym uśmiechem. Tak, tylko jej tu brakuje. Od kiedy Lau wyjechała po nakręceniu ostatniego odcinka nie mogę sobie znaleźć miejsca. Wszyscy cieszą się wakacjami i nadchodzącą trasą a ja siedzę. I myślę. Czy wyjechałaby gdybym jej powiedział? Tak, przecież miała to w planach już od kilku miesięcy, ale może chociaż by wróciła? Albo nasz kontakt byłby taki jak kiedyś? Co by było gdyby. Teraz to już za późno, wyjechała. Po ostatnim odcinku odbyła się impreza pożegnalna, ale na niej Laury już nie było. Pojechała z rodzicami do Włoch. Jej tata dostał tam pracę, a ona rolę w filmie. Kiedy mi powiedziała o filmie we Włoszech cieszyłem się jej szczęściem, nie wspomniała tylko o jednym, nie zamierzała wracać. No właśnie powiedziała mi o tym dopiero przy naszym pożegnaniu. A to był ten dzień. Na przyjęciu chciałem jej powiedzieć. Wziąć za rękę, zaprowadzić w spokojne miejsce i wyznać wszystko. To, że kiedy ona się śmieje cały świat nabiera koloru, zaś traci go kiedy ona płacze. Że to tylko dzięki niej przetrwałem te wszystkie sesje zdjęciowe i gale. Że to o niej jest większość piosenek, które piszę, to jej zdjęcie stoi na mojej szafce nocnej, żebym mógł je widzieć kiedy wstaję. Teraz mam w głowie tylko jedno zdanie : za późno. Niby rozmawiamy czasem ale to nie to samo. Ona opowiada o swoim filmie, o nowych znajomych, a mnie nie pozostaje nic innego jak cieszyć się, że jest szczęśliwa, pomimo że daleko ode mnie. Gdybym tylko miał odwagę powiedzieć jej o wszystkim przy pożegnaniu, ale zaskoczyła mnie. Nie wiedziałem, że nie będzie jej na przyjęciu i że nie wróci. Kiedy przytuliłem ją ostatni raz wsunąłem jej do kieszeni karteczkę, były na nie tylko 2 słowa napisane na szybko, Tylko dwa, ale wyrażające wszystko.

*Laura
Włochy to fantastyczny kraj, zwłaszcza, że jesteśmy na południu. Zdjęcia do filmu idą dobrze, a ludzie, z którymi współpracuję są wspaniali. Jedyne czego mi brakuje to moi przyjaciele, zwłaszcza pewien brązowooki blondyn. No cóż sama zdecydowałam, że tak to się potoczy. Chciałam mu o wszystkim powiedzieć, ale przecież wyjeżdżałam. Poza tym nawet nie wiem co on by na to powiedział. Nieważne, jedynym wyjściem teraz jest zapomnienie, jeśli nie miałam odwagi, takie są konsekwencje. Zostają mi rozmowy na skypie, ale nie dzwonię często, bo za każdym razem płaczę, nigdy przy Rossie, nie, przy nim jestem uśmiechnięta, ale kiedy połączenie się kończy nie mogę powstrzymać łez. Większość rzeczy leży w pudłach, a ja nie mogę ich rozpakować, bo kiedy widzę cokolwiek przypominającego mi o dawnych dniach popadam w melancholię. Na ustach ciągle czuję ostatni sceniczny pocałunek, ten, którym kończy się ostatni odcinek, ten, który pomimo zagrany wydawał się taki prawdziwy. Różnił się od poprzednich, bo tylko my wiedzieliśmy że jest naszym ostatnim.

*Ross
Od wyjazdu Lau minął już miesiąc. Moja rodzina ciągle stara się mnie rozweselić, chociaż nie wiedzą czemu jestem smutny. Rydel pytała setki razy, ale zawsze ją czymś zbywam. Nie chce o tym rozmawiać, oni i tak nie zrozumieją. Zaraz gramy pierwszy koncert na naszej trasie. Zaczynamy oczywiście w naszym LA, a potem jedziemy po całych stanach. Od tygodni trwają przygotowania, wszyscy biegają w ferworze przygotowań, a ja siedzę w swoim pokoju z Luną (gitara) i oglądam nasze zdjęcia albo odcinki serialu. Teraz to wszystko się skończy, zaczyna się trasa i nie ma czasu na smucenie się.
-Zobaczysz, spotkacie się jeszcze. Obiecuję – słyszę głos Rydel, która stoi tuż za mną.
-Skąd wiesz o kogo chodzi? – przecież nic nie mówiłem.
-To widać, odkąd wyjechała siedzisz smutny, wciąż zamykasz się sam w pokoju albo patrzysz na swoją tapetę z waszym zdjęciem – no tak, to zdjęcie, tyle razy chciałem je zmienić ale nie potrafiłem, może i czas już zapomnieć, ale ja nie potrafię.
-Może masz racje. Ale ona wyjechała na zawsze. Zmieniło się wszystko, ten głupi serial zniszczył wszystko.
-Mówisz o tym, że powstał czy się zakończył?
-O jednym i drugim. Gdyby nie powstał nie poznałbym jej i teraz by tak bardzo nie bolało, a skoro już powstał, to nie musiał się tak szybko kończyć. – Ostatnie zdanie wypowiedziałem już przez łzy. Krzyczę z wściekłości, ale głos załamuje mi się od łez.
-Obiecuję, że to już nie potrwa długo. Zobaczysz. A teraz chodź “One last dance” jest pierwsza.
-Skąd wiesz, że to o niej?
-Przeczucie? – I jak tu się złościć mając taką siostrę?
-Jesteś kochana – przytuliłem Delly i razem wkroczyliśmy na scenę.
Oślepiające światło, krzyk fanów i zaczynamy. Słyszę krzyk Rikera witającego publiczność i zaczynam grać pierwsze nuty piosenki.

Tear drops in you hazel eyes
I can’t believe I made you cry

I odrazu przed oczami staje mi nasze pożegnanie. Łzy w jej oczach kiedy mówi mi, że już nie wróci, tak bardzo chciałem nie puścić jej z naszego uścisku, chciałem ją pocałować i wyznać wszystko.

It feels so long
since we went wrong
But you’re still on my mind

Śpiewam dalej i łapie się na tym, że podświadomie szukam jej wzrokiem. I wtedy ją widzę, stoi pośród tłumu wpatrzona we mnie. Wygląda tak pięknie, ma na sobie białą sukienkę a jej włosy opadają w idealne fale. W ręce trzyma mały świstek papieru, który rozpoznałbym wszędzie i nie ma już siły, która trzyma mnie na scenie. Śpiewam ostatni wers i zbiegam w tłum. Mijam fanów, nawet ich nie zauważam, jest tylko ona. Nie wiem kiedy dobiegam do niej, schylam się i składam na jej ustach delikatny pocałunek, który szybko przeradza się w bardzo namiętny. Wszystkie emocje, niewypowiedziane słowa i tęsknota kierują nami w tym momencie, nie liczy się nic i nikt, tylko my. Odrywamy się dopiero żeby zaczerpnąć powietrza. Patrzę na scenę i widzę Rydel, która uśmiecha się wpatrzona w nas, wiedziała. Brunetka próbuje mi coś powiedzieć ale jest za głośno, wchodzimy razem na scenę ale chyba wszyscy już wiedzą, że mój występ na dzisiaj się skończył.
-Jak? Kiedy? Dlaczego? I od kiedy? – wyrzucam z siebie pytania kiedy tylko weszliśmy za kulisy.
-To może od początku. Znalazłam w kieszeni liścik i nie mogłam dłużej siedzieć we Włoszech. Rozmawiałam z rodzicami i mogę zamieszkać u cioci w LA. Tylko muszę dokończyć film. O czymś zapomniałam?
-Tak o najważniejszym od kiedy?
-Co od kiedy?
-Od kiedy no wiesz… Podobam ci się… - chciałem tej rozmowy tak długo, ale teraz kiedy już rozmawiamy ja nie mogę się wysłowić.
-Nie wiem jak to się stało, ale jakoś tak kiedy Ally zaczęła coś czuć do Austina, ja tak jakby poczułam coś do ciebie… - z każdym słowem na jej policzkach rozkwitały rumieńce, wyglądała tak uroczo. Kiedy skończyła a jej kakaowe oczy spoglądały niepewnie w moje, nie wytrzymałem, musiałem ją pocałować. Oba nasze dzisiejsze pocałunki różniły się od pozostałych. Nie byliśmy już postaciami z serialu, byliśmy dwoma zakochanymi w sobie na zabój nastolatkami. I znów oderwaliśmy się dopiero kiedy brakło nam tchu.
-Lau, ja jutro muszę wyjechać… - zacząłem niepewnie. Tak bardzo chciałem żeby ta chwila trwała.
-Ja muszę wracać do Włoch ale przecież spotkamy się za miesiąc i wtedy już nic nas nie rozdzieli. – mówiąc to spoglądała mi głęboko w oczy.
W odpowiedzi znów musnąłem jej usta. Ta ostatnia noc należy do nas, a od spełnienia marzeń dzieli nas miesiąc. To mi wystarczy, ja mam trasę, a ona film ale kiedy to się skończy nic już nie będzie takie samo. Będzie idealnie, a to wszystko dzięki jednej małej karteczce z napisanym na szybko, ale szczerze:
KOCHAM CIĘ

czwartek, 25 grudnia 2014

Number 34 "Mako"

Autor : Wiktoria Potomska
Blogi : moje-on-shoty.blogspot.com |   kryzys-rodzinny-raura.blogspot.com | lauraross-historiapierdla.blogspot.com  |  mega-history.blogspot.com

Więc tak. Przepraszam Was. Ponownie. Może niektórzy wiedzą, że zepsuł mi się ostatnio komputer i, no cóż, nie było zbytniej sposobności do dodawania one-shotów. Ale już wracam z pełną mocą :)
Kochani, wysyłajcie swoje opowiadania, wszystkie zostaną dodane! Pamiętajcie jeszcze o nazwie autora i linkach blogów, mail - olasiakrolowapodlasia@gmail.com
I starajcie się dbać o ortografię, interpunkcję, itp. Nie zawsze będę miała czas, aby wszystko sprawdzić, więc tak naprawdę wy odpowiadacie za odbiór one-shota. Spokojnie :)
Buziaki i wszystkiego dobrego ze świętami :3

~*~

Jestem Laura Marano mam 18 lat i uczęszczam do Marino High School. Na co dzień jestem zwykłą nastolatką, ale to tylko pozory tak na prawdę jestem syreną wiem że to niedorzeczne bo syreny nie istnieją ale ja nią jestem. Bardzo trudno jest ukryć taką wadę, ale trzeba sobie jakoś z tym radzić. Mego ojca nie znałam a matka zostawiła mnie jak tylko dowiedziała się że jestem syreną. Jestem też zakochana w pewnym blondynie, ma na imię Ross. Ross jest dobrze zbudowany jak już wspominałam ma blond włosy i piękne oczy koloru gorzkiej czekolady. On mnie nie zauważa jestem dla niego zwykłą nic nie wartą dziewczyną która niczym się nie różni od innych. Moim hobby jest pływanie ale nie chodzę na zawody ani nie jestem w szkolnej drużynie bo gdybym wskoczyła do wody od razu wszyscy zobaczyliby mój ogon. Kładłam się spać szczęśliwa z tego że udało mi się dochować tajemnicy, ale następnego dnia miało zdarzyć się coś nie oczekiwanego.
NASTĘPNY DZIEŃ
Szłam do szkoły nie spieszyłam się po chciałam dojść równo z dzwonkiem a to dlatego że nie lubiłam z nikim rozmawiadź bo bałam się że ktoś dowie się o moim sekrecie. Gdy doszłam do szkoły zadzwonił dzwonek więdz udałam się do klasy gdzie usiadłam na swoim miejscu grzecznie czekając na nauczyciela. Po 10 minutach nauczyciel zjawił się spóźniony.-Dzieci postanowiłem że w parach będziecie wykonywać projekt na temat dowolny dotyczący wody.Projekt ma się składać z prezentacji oraz filmu. Ross, ty będziesz pracował z Laurą Marano.Miałam w nosie co dalej mówi nauczyciel byłam zszokowana tym co usłyszałam ja mam robić projekt o WODZIE z ROSSEM!!! Przez resztę lekcji nie potrafiłam się skupić na tym co mówił nauczyciel rozmyślałam jak mam dochować mojego sekretu w takich warunkach. Gdy zadzwonił wybawicielski dzwonek wybiegłam z sali jak torpeda, ale zatrzymał mnie ON.-Laura musimy popracować nad tym projektem pasowało by ci dziś?-Jasne!-A o której?- Może o 18.00 u mnie.-Dobra, tu masz mój numer adres wyślij mi SMS'm.Powiedział i podał mi karteczkę a potem zniknął w tłumie uczniów. Moją następną lekcją był WF. Gdy dotarłam pod sale podeszła do mnie diwa szkoły-Trzymaj się zdaleka od Rossa on jest mój!!!-Spoko nie spinaj się tak bo ci żyła na czole pulsuje.
Po szkole ruszyłam do swojego domu. Gdy dotarłam
-Cześć babciu!-Hej skarbie!Zapomniałam wspomnieć że mieszkam z babcią ponieważ jestem niepełnoletnia. weszłam po schodach i dotarłam do swojego pokoju gdzie dorwałam telefon i wysłałam Rossowi adres.
18.00
Równo o 18.00 zadzwonił dzwonek do drzwi.-Ja otworze!!!Otworzyłam drzwi a w nich stał rozpromieniony blondas.-Hejo!-Hej!-Masz już pomysł na projekt.-Mam.-Co?-Zrobimy projekt pod tytułem co pływa.-Bardzo zabawne.-Ale to nie miało byś zabawne.-Serio chcesz zrobić taki projekt?-No a czemu by nie?-Chcesz zdać?-No.-To wymyśl coś innego.-Na przykład co?- Coś bardziej kreatywnego.-To ty myśl ja posiedzę.Ross myślał i myślał myślał że się zawiesił ale po chwili powiedział-Mam pomysł!-Jaki?-Czy płeć ma wpływ na szybkość pływania.-Nie masz czegoś innego.-Nie robimy to i koniec kropka.-Nie ja nie chce pływać.W ty momencie Ross wziął mnie na ręce i niósł w stronę basenu z zamiarem wrzucenia mnie tam.Wrzucił mnie do basenu gdy wynurzyłam się miałam już ogon a Ross lampił się na mnie jak na kosmitkę, w sumie to w pewnym sensie nią jestem rzadko spotyka się syreny.-Ross wszystko w porządku?-Ty masz ogon!!!-Tak mam.-Jesteś syreną?-Tak.-Super ale teraz mój projekt nie morze zostać zrealizowany.-Mówiłam.-Mówiłaś.-Pomożesz mi wyjść?-A to zaraźliwe?- W jakim sensie?-Czy jak cię dotknę też będę miał ogon?-Nie -_--To spoko.Wyciągnął mnie na brzeg i zaniósł do mojego pokoju gdzie wysuszyłam się i ubrałam w czyste i suche ubrania.-Laura?-Tak?-Jak udawało ci się to ukryć przez tyle lat?-Normalnie nie miałam przyjaciół zawsze byłam małomówna zamknięta w sobie z nikim nie rozmawiałam.-Tyle lat w samotności?-No tak.-AHA.-Ale nikomu o mnie nie powiesz?-Nie nie powiem.-Obiecujesz?-Obiecuje
NASTĘPNY DZIEŃ
Dzisiaj sobota czyli nie muszę iść do szkoły. Postanowiłam wyjść na spacer i porozmyślać nad sprawą która nęka mnie od wczoraj a mianowicie to że zakochałam się w Rossie, ale on na pewno mnie nie kocha bo kto by się zakochał w takim dziwadle jak ja?
-A co jakbym to był ja?Zdziwiłam się-Co?-To co słyszałaś.-Mówisz serio?-Tak.-Zakochałeś się w takim dziwadle jak ja?-Nie jesteś dziwadłem jesteś po prostu wyjątkowa i to w tobie cenie. Lauro Marie Marano czy uczynisz mnie najszczęśliwszym chłopakiem świata i zostaniesz moją dziewczyną?-Jasne że tak!!!Zatonęliśmy w namiętnym pocałunku.

czwartek, 11 grudnia 2014

Number 33.

Autor: mała
Blog: - 


Laura spędziła dziś dzień z Dove i Debby. Rozmawiały, śmiały się i bawiły cały dzień, ale oczywiście nic co dobre nie trwa wiecznie. Nadeszła pora wracania do domu. Tego Laura najbardziej się obawiała, że zastanie tam jak zwykle pijanego ojca, który będzie chciał się do niej dobrać, albo siostrę która znowu powyzywa ją od szmat czy kurew. Laura należała do osób znanych i lubianych, lecz nikt poza przyjaciółek nie wiedział jaki jest u niej klimat w domu. Lau doszła już do domu, otwiera drzwi i wchodzi w głąb domu. Zobaczyła ojca i chciała przemknąć się nie zauważona, lecz jej się to nie udało.
- Ooo proszę, moja ślicznotka już wróciła. - obejmuje ją ramieniem - Muszę coś ci pokazać chodź. 
- Zostaw mnie. - opowiedziała brunetka, gdy zobaczyła, że ojciec ciągnie ją do sypialni.
- Nie pierdol tu głupot, tylko chodź.
- Ale najpierw chodź do mojego pokoju, znaczy ty chwile poczekasz pod, muszę coś zrobić. 
- Ookej.
Laura przemknęła się do swojego pokoju, wyjęła szybko swoją walizkę i spakowała najważniejsze rzeczy, czyli te do szkoły, ubrania, bieliznę, swoje oszczędności, laptopa, kosmetyki i różne ładowarki. Wyrzuciła walizkę przez okno, jej pokój był na parterze, więc na pewno nie zniszczyłaby sobie rzeczy. Wyszła po cichu i udała się w stronę parku. Gdy już tam doszła, rozpłakała się na dobre i położyła na ławce. Podszedł do niej jakiś brunet.
- Hej, wszystko w porządku? Źle się czujesz, może zadzwonić na pogotowie?
- Nie, jest w porządku.
- Przecież ty płaczesz, coś musiało się stać. 
- Nie jest okej, wiesz może gdzie jest w pobliżu jakiś hotel?
- Szczerze mówiąc to nie wiem, ale mój brat ma zaraz przyjść pewnie wie, ale myślę, że wystarczy czasu na to, żebyś mi opowiedziała co się stało. Będzie ci lżej. - uśmiechnął się.
- Nawet nie znam twojego imienia i mam ci się spowiadać? - lekko się uśmiechnęłam, a ten się zaśmiał. - No więc, moja mama zmarła parę lat temu. Ja sobie poradziłam z tym wszystkim, ale w moim domu dzieje się istne piekło. Moja siostra zaczęła ćpać i ciągle mnie wyzywa i bije. Za to tata... - przez chwile umilkłam, on mnie przytulił - on mnie próbuje gwałcić, dzisiaj już nie wytrzymałam i uciekłam z domu - pokazałam na walizkę.
- Heej Ro... A kto to? - zapytał jakiś blondyn.
- To jest - spojrzał na mnie.
- Jestem Laura.- uśmiechnęłam się tak sztucznie, że na kilometr można było to wyczuć.
- Ja mam na imię Rocky, a to jest Ross. Słuchaj, chwilę pogadam z blondyną i zaraz wrócę, okej? - przytaknęłam głową i patrzyłam jak Rocky rozmawia z Ross'em. Popatrzył na mnie i przytaknął głową. Podeszli do mnie, Rocky wziął moją walizkę, a Ross podniósł mnie.
- Co wy robicie? - przestraszyłam się.
- Spokojnie, na razie pomieszkasz u mnie, a jak się uspokoisz to coś wymyślimy - uśmiechnął się blondyn.
- Ja was nawet nie znam, a mam u was mieszkać?
- A wolisz płacić 50 dolców dziennie za głupią nockę w hotelu? Długo byś tak nie pociągnęła.. 
- Dziękuję...
Doszliśmy do domu blondyna, pokazał mi pokój w którym będę spała przez te dni. Poszłam się ogarnąć, a potem zeszłam na dół do kuchni. Zobaczyłam tam chłopaków i jakąś dziewczynkę, miała może z 7 lat.
- Dzień dobly psze pani.
- Cześć, jestem Laura, a jak ty się nazywasz? - ukucnęłam przy małej.
- Nazywam sie Sandla i mam siedem lat - pokazała mi też siedem na palcach, uśmiechnęłam się.
- A kim pani jest?
- Sandra a może pójdziesz ze mną na górę i pokażesz mi swój pokój, co? - uśmiechnął się Rocky.
- Taaak, chodz - pobiegła szybko na górę.
- Urocza jest - popatrzyłam na blondyna, a ten się do mnie uśmiechną, cały czas się na mnie patrzył.
- Jestem gdzieś brudna, bo się czuje dziwnie jak tak na mnie patrzysz? - powiedziała lekko skrępowana.
- Nie, przepraszam, po prostu nie zauważyłem wcześniej, że jesteś taka ładna - zaczerwienił się - Przepraszam, sam nie wiedziałem, że powiem to na głos. 
- Dziękuje.. Ty i Rocky to rodzeństwo tak?
- Tak, a ta Sandra to nasza młodsza siostra. Mieszka ze mną, bo nasi rodzice zmarli nie dawno w katastrofie lotniczej, a moje rodzeństwo ma ruchomą prace i często nie ma ich w domu - uśmiechnął się.
- Myślałam, że to twoja córka. - uśmiechnęłam się.
- Niee, to tylko siostra. - nagle spoważniał - Jest chora, ma białaczkę. Mówię, bo masz tu mieszkać i lepiej żebyś wiedziała.
- O jejku, ale wcale po niej tego nie wid... - przerwał mi Rocky
- Ross przyjdź tu! Szybko! Teraz!
Ross pobiegł na górę nie zważając na nic, pobiegłam za nim. Stanęłam w drzwiach, dla małej z nosa zaczęła lecieć krew. Blondyn dotknął czoła małej, była rozpalona.
- Podjedź samochodem pod dom. Szybko!
Rocky pobiegł po samochód, nie wiedziałam co robić.
- Mogę w czymś pomóc?
- Nie, znaczy nie trzeba, wystarczy tylko samochód, możesz jechać z nami. Z nią z tyłu?
- Oczywiście.
Wsiedliśmy do samochodu, usiadłam, a małą położyli mi na nogach. Trzymałam ją i kołysałam. Szybko dojechaliśmy do szpitala. Ross wziął ode mnie małą i pobiegł do lekarza. Po chwili wrócił i zapytał czy chcemy coś gorącego do picia. Zdziwiłam się, ale w sumie jest już pewnie przyzwyczajony do tego rodzaju sytuacji. Po jakiejś godzinie lekarz wyszedł z sali.
- Jest już dobrze, tylko jest problem w tym, że teraz jest dobrze, z jej stanem się pogarsza. To wszystko nie potrwa długo, wolałbym żeby została jednak w szpitalu Ross. Będziesz mógł ją zabierać, ale niech tak normalnie leży tutaj.
- Dobrze, ale masz do mnie dzwonić nawet z błahostkami, okej?
- Masz moje słowo, ale teraz muszę się zająć innymi. - podał każdemu rękę, a mnie obdarzył uśmiechem.
Dojechaliśmy z powrotem do domu blondyna, odwożąc wcześniej Rocky'ego pod dom.
- Dziękuje, że mi pomogłaś. Zawsze jeździ ze mną moja siostra i ją trzyma, ale wyjechała na kilka dni.
- Nie ma za co. Mogę cie o coś spytać?
- Jasne, o co chodzi?
- Jesteś przygotowany na jej śmierć, co nie?
- Taak, jest chora od roku. A lekarze, mówią ciągle, że jej stan się pogarsza, tyle, że pierwszy raz mi powiedzieli, że chcą mieć ją w szpitalu. Boję się o nią, ale wiem, że przy atakach czuje się bardzo źle, więc myślę, że tam na górze by było nawet jej łatwiej. - uśmiechnął się lekko.

*3 MIESIĄCE PÓŹNIEJ*

- Ross, oddaj mi to!
- A jak ci nie oddam to co?
- Blacie, lepiej jej to oddaj i tak już jest zła - stęka Sandra
- Masz - rzuca w Laurę pilotem
- Dziękuję wielki panie! - śmiejemy się wszyscy.
- Cioociu, a pójdziemy na lody?
- Nie mów do mnie ciociu - łapie małą za nosek - Ross pójdzie zapytać lekarza i jak ci pozwoli to pójdziemy okej? - kiwnęła głową
Ross poszedł porozmawiać z lekarzem, zgodził się, ale mała mogła wyjść tylko na 30 minut. Spacerowali we 4 (Sandra, Ross, Rocky i Laura) i jedli lody, nagle Laura zobaczyła kogoś na ławce i się odwróciła.
- Możemy iść tędy? - wskazała w prawą stronę.
- Idźmy normalnie, obiecuje ci, że cie obronię - nie byłam do tego przekonana.
- O proszę, proszę. Moja księżniczka w końcu do mnie wróciła. - wstał i zaczął w ich stronę podchodzić.
- Rocky weź małą na ręce i idź. - powiedział Ross do Rocky'ego kiedy zobaczył, że ojciec Laury już jest za blisko niej.
- Hej kochanie, co tam u ciebie? - podszedł specjalnie do niej i pocałował Laurę w policzek.
- Wypieprzaj od mojej córki, jełopie. Ona jest tylko moja i cała moja.
- O nie, nie. Na pewno nie jestem tylko twoja i cała twoja. W życiu nie byłam. - opowiedziała, ale była przestraszona. Podszedł do niej i złapał ją za pupę.
- Idź stąd - odepchnąłem go.
- HA HA HA jeszcze gówniarz będzie mi mówił co mam robić. - Zrobił zamach i walną Rossa po twarzy, a mu zaczęła lecieć krew. Ross nie został dłużny i walną go w brzuch. Była bójka, którą oczywiście Ross wygrywał. W pewnym momencie przestał i odsunął się od niego. Objął Lau barkiem i ruszył w stronę szpitala.
- Dziękuję - przytuliła go
- Proszę, ale chce buziaka za to - uśmiechną się szczerze. Dałam mu buziaka i mieliśmy iść na górę, ale zamiast wejść do pokoju małej, Rocky siedział przed salą operacyjną.  Podeszliśmy i bez słowa usiedliśmy, czekaliśmy około 2 godzin, lekarz wyszedł. Wstaliśmy i spojrzeliśmy na niego. Pokiwał głową na nie. Rocky usiadł i spuścił głowę. Ross zjechał po ścianie, a ja się rozpłakałam. Kilka dni potem odbył się pogrzeb. Wszyscy pogodzili się ze śmiercią małej. Tylko Ross zaczął się zmieniać, zaczął imprezować, częściej go nie było. Laura się martwiła, martwiła się o niego i martwiła się o to, że zmieni się tak bardzo jak jej tata. Siedziała i czytała książkę, poczuła zapach alkoholu. Odwróciła się, a tam stał Ross. Obserwował ją, jej każdy maleńki ruch. Podszedł do niej, zobaczył przerażenie w jej oczach. Usiadł koło niej i położył swoją głowę na jej ramieniu. Rozpłakał się nagle, nie dał rady.
- Cii, spokojnie. Nie płacz, jest w porządku.
- Nie jest. Ona... Jej już nie ma, ja się staczam na dno, a od kilku dni widzę w twoich oczach przerażenie, tylko to, tylko te głupie przerażenie. To nie jest w porządku, że nawet ty się mnie boisz. Nie chce tego, zbyt bardzo cie kocham. - Laurę zdziwiły ostatnie słowa, ale cieszyła się jak dziecko.
- Ktoś tu chyba za dużo wypił, co? Poziom alkoholu wskoczył na uczucia? - przytaknął głową.
- Chodź położę cie spać. - wstała i pociągnęła go za rękę ze sobą. Pościeliła mu łóżko i zdjęła z niego ubrania, tak by został w samych bokserkach. Położyła go i przykryła kołdrą, ale on przytrzymał jej rękę i pociągnął ją do siebie tak, że wylądowała w jego ramionach. 
- Śpij ze mną dzisiaj, jutro nie będę miał odwagi cie o to poprosić.
- Dobra, ale coś czuje, że rano zaskoczy cie ta cała sytuacja.

*RANO*

Gdy rano Ross się przebudził, zobaczył Laurę w swoich ramionach, przytulił ją do siebie mocniej. Nie spodziewał się jednak, że brunetka już nie śpi, myślał, że nie zauważyła tego, że się przebudził więc szybko zamknął oczy.
- Widziałam, że nie śpisz. Nie udawaj blondi.
- Wiem, tylko cie sprawdzałem, a tak w ogóle co ty tutaj robisz?
- Ach no tak, jak mogłam zapomnieć o tym, że ty niczego pewnie nie pamiętasz. Wczoraj przyszedłeś trochę bardzo napity, przestraszyłam się ciebie, bo do mnie zacząłeś podchodzić z nie wiadomo jakim zamiarem - spojrzałam na niego, a on patrzył w ziemie i się uśmiechnął - ale gdy zobaczyłeś, że się ciebie boje usiadłeś tylko i mnie przytuliłeś, rozpłakałeś się, powiedziałeś też nie dajesz rady z tym wszystkim, że boli cie najbardziej to, że z dnia na dzień coraz bardziej się ciebie boje i odsuwam. Powiedziałam, że ci alkohol wskoczył na półkę z uczuciami. Zaprowadziłam cie tu, bo uznałam, że potrzebujesz snu, więc cie rozebrałam i miałam już przykryć, ale złapałeś mnie za rękę i poprosiłeś żebym została, bo jutro na to odwagi, żeby o to zapytać nie będziesz mieć. To było przerażające, ale z drugiej strony urocze. - nie odezwał się - A no tak jak mogłam zapomnieć o najważniejszym! Wyznałeś mi miłość i ci nie odpowiedziałam, wolałam poczekać do dzisiaj. Też cie kocham - uśmiechnęłam się, a on skoczył na mnie i mnie przytulił.

czwartek, 4 grudnia 2014

Number 32.

Autor: Katarzyna Struska
Blog: www.ross-i-laura.blog.pl
Nick: kasiulka33311




Dzisiaj jest mój pierwszy dzień na uczelni. Właśnie tam lecę. A tak w ogóle jestem Laura Marano. Mam 19 lat i pochodzę z Polski, znaczy moja mama jest polką, ma na imię Helena, ale pieszczotliwie mój tata nazywa ją Elen lub Leni. Często zdrabniamy na Elena. Mój tata jest Włochem, poznał mamę na wymianie zagranicznej w liceum. Przyleciał do Polski i zakochał się w niej, został tam. Mam siostrę Vanessę. Przez „V” a nie przez „W” dlatego że ja mam polskie imię, a tatuś, pieszczotliwie nazywany przez mamę Damiuś, ma na imię Damiano, stwierdził że jedna córka ma mieć coś z Włoskich imion. Mama wiedziała że może mieć z tatą tylko córki ponieważ jest lekarką. Zna się na grupach krwi. Ich przeciwstawność krwi mówiła jasno. Dzieci jednej płci. Jak urodziła się Ness, mama wiedziała już wszystko. Mniejsza. A czemu lecę? No właśnie. Nie chcę się chwalić ale udało dostać mi się do świetnej szkoły w Stanach Zjednoczonych. Zaoferowali mi stypendium. Rodzice i Ness, lecą ze mną jedynie teraz. Jutro wracają. Mama się bała że sobie nie poradzę, ale w końcu będę studiować językoznawstwo. Znam angielski, włoski, polski, hiszpański, rosyjski, niemiecki, chiński, szwedzki i rumuński. Uczyłam się długo, ale zawsze wszystko świetnie łapałam, z językami nigdy nie miałam problemu. I udało mi się dostać do szkoły w Stanach.
-Wszystko dobrze figilia?- Zapytał tata. Często zwraca się do mnie po Włosku. W sumie bardzo często.
-Si papa.- Odpowiedziałam mu po włosku żeby zrobiło mi się miło.
-Zaraz lądujemy skarbie.-Powiedziała mama. Uśmiechnęłam się do niej i spojrzałam przez okno. Zaraz kazali zapiąć nam pasy. Tak też postąpiłam. Wylądowaliśmy na jednym z lotnisk w Nowym Jorku. Wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do budynku odebrać swoje bagaże. Na taśmie były wszystkie prócz moich. Super… Miałam już wszystko zabrane. A teraz zostałam tylko z podręcznym. Eccelente… Dobra, nie panikuj.
-Mamo, nie ma moich walizek.-Powiedziałam przerażona. Mama popatrzyła na mnie wystraszona.
-Spokojnie, zaczekaj tu, pójdę do kierownika lotniska.-Powiedziała mama i zniknęła w tłumie. Ness podrywała jakiegoś Amerykanina a tata poszedł z mamą. Zupełnie zapomniałam że stoję przy taśmie bagażowej i usiadłam, co spowodowało pociągnięciem mnie na samą górę. Krzyczałam ze strachu. Ku mojemu wzroku ukazała się jakaś wajcha. Szybko się jej złapałam, jednak ona się zaciągnęła i taśma zaczęła szybciej wywalać walizki. Poczułam że jestem w powietrzu, jednak nie na długo,  poczułam że ląduje na czymś, a raczej na kimś. Otwarłam oczy. Okazało się że upadłam na jakiego blondyna. Przestraszona nie wiedziałam co powiedzieć.(Naturalne że teraz rozmowa po angielsku- aut.)
-Przepraszam, ta taśma mnie porwała, znaczy ja na niej usiadłam, ona mnie pociągnęła, złapałam jakąś wajchę i…- Zobaczyłam na twarzy chłopaka uśmiech.-Jestem Laura.
-Ross.-Zaśmiał się.-Możesz ze mnie zejść?
-A, tak, jasne. Przepraszam.-Powiedziałam zakłopotana.
-Nic się nie stało. Nie codziennie śliczne dziewczyny spadają mi z nieba.-Uśmiechnął się do mnie.
-Utrzymuj ze mną kontakt, a zobaczysz że takich przypadków może być więcej, jednak nie piękne dziewczyny, tylko ja.-Zaśmiałam się.
-Nie jesteś stąd.- Zauwarzył.
-Nie. Przyleciałam z Polski. Będę tu studiować. Dostałam duże stypendium. Szkoda odmówić.
-Gdzie będziesz studiować?- Zapytał nabuzowany.
-New Yourk University. Językoznawstwo.-Powiedziałam lekko wystraszona.
-Ja też tam studiuje! Tylko że ja już drugi rok, na wydziale pedagogiki muzycznej z dziećmi chorymi.-Uśmiechnął się.
-Serio? To już kogoś przynajmniej znam.-Uśmiechnęłam się.
-Dobra, lecę, moja młodsza siostra się załamie jak zaraz nie zabiorę ją na te gofry o których ciągle jej opowiadam. Idziesz z nami?- Zapytał się.
-Nie da rady. Na razie nie ma nigdzie Moch bagaży, a o 11 mam spotkanie z rektorem akademii.
-To co, widzimy się na kolacji?- Zapytał uśmiechnięty.
-Skąd wiesz że jestem w tym samym… A plakietka.-Popatrzyłam w dół na plakietkę która wisi na mojej szyi.-To do kolacji.
-Cześć.-Pomachał mi i zniknął za drzwiami prowadzącymi na parking.
-Buone notizie!- Krzyknął tata.- Znaleziona twoje bagaże. Już masz je w sowim pokoju w kampusie.-Uśmiechnął się. Ulżyło mi. Wyszliśmy całą czwórką na parking i pojechaliśmy na uczelnie.
-Stresujesz się?- Zapytała Nessa.
-Trochę. Ale dam radę.-Powiedziałam optymistycznie. Pod kampusem było pełno samochodów, studentów ich rodziców i wykładowców. Wyszłam z samochodu i skierowałam się do skrzydła w którym rektor miał gabinet. Na całe szczęście byłam jedyna i nie musiałam czekać. Od razu zostałam w puszczona.
-Panna Marano!- Powiedział uradowany.- Felice di vederti.- Chyba chciał zaimponować.
-Grazie, e viceversa.- Odpowiedziałam po włosku.
-Chyba już wiem czemu językoznawstwo.-Zaśmiał się.-Znasz dużo języków.
-Tak. Włoski po ojcu, polski po matce, angielski, niemiecki i rosyjski ze szkoły, hiszpański bo ciocia jest z Hiszpanii, Chiński z zamiłowania, Szwedzki i rumuński z czystej ciekawości trudności.-Uśmiechnęłam się.
-Jednak cieszy mnie że najtrudniejszy język świata istnieje w twoim zakresie językowym.
-Chiński?- Zapytałam nie pewnie.
-Twój ojczysty. Polski.-Zamurowało mnie. Przecież on jest prosty!
-Nigdy bym nie pomyślała. Alfabet taki sam, jednak może ze względu na trudne zasady ortografii i gramatykę.
-A żebyś wiedziała. Widzę że jesteś bardzo inteligentna. Jednak sądząc po nagraniu z lotniska, mógłbym się pomylić.-Rektor się zaśmiał a ja cała spłonęłam rumieńcami.
-Spokojnie, nie musisz się tym przejmować. Opiekunka twojego akademika da ci klucz od pokoju, pokaże ci go, da plan zajęć, plan kampusu i uniwersytetu oraz plan stołówki twojego akademika. Dowidzenia, spotkamy się jutro na genezie językowej.
-Dowidzenia.-Odpowiedziałam grzecznie i wyszłam z gabinetu. Jezu, to było straszne. Przed budynkiem stała młoda kobieta, na oko dwadzieścia cztery lata. Widać że nie jest studentką naszego uniwersytetu.  Miała czerwone trampki, przetarte czarne jeansy, Biały T-shirt z czarnym napisem „Fucking Shool”, jej ręce zdobiła liczna ilość bransoletek wszelakiej maści. Jasne blond włosy, które były idealnie wyprostowane i sięgały jej mniej więcej do biustu. Na  głowie miała czarną czapkę. Stała oparta o drzwi pisząc sms’a swoim różowym Iphonem.
-To ty jesteś Laura Marano?- Zapytała uśmiechnięta. Nie wyglądała na miłą, ale może się mylę.
-Tak, a ty?
-Rydel Lynch, opiekunka twojego akademika.-Uśmiechnęła się.-Tak, wiem, dwudziesto-cztero latka pracuje na uniwerku. No ale tylko mój brat chce uczyć muzyki. Ja wolę ją tworzyć i dzielić się nią.
-Spokojnie, nawet nic nie pomyślałam.-Uśmiechnęłam się do niej.
-Jesteś z językoznawstwa?- Pokiwałam twierdząco głową.- Uff, masz blisko. Patrz, tu jest twój akademik. A zaraz naprzeciwko zajęcia mają studenci językoznawstwa. Stołówka w naszym akademiku jest w piwnicach. Po lewej masz schowek na rowery, a po prawej najlepszą stołówkę na uczelni.-Zaśmiała się.-Śniadanie wydają przed zajęciami, zwykle zaczynają się one o dziewiątej, więc punkt ósma jest śniadanie. Pora lunchu, czyli i godzinna przerwa na kampusie to równa dwunasta. Obiady wydają po zakończeniu zajęć czyli o piętnastej. Ostatnie zajęcia kończą cię o wpół do trzeciej. Kolacja jest wydawana od osiemnastej do dwudziestej. Cisza nocna zaczyna się o dwudziestej drugiej. Mieszkasz na czwartym piętrze akademika w pokoju po lewo. Masz tam  pokój, łazienkę, garderobę, a no i w pokoju masz czajnik elektryczny i małą lodówkę. A teraz lecę, muszę iść do brata i młodszej siostry.-Powiedziała wesoło i znikła. Weszłam do mojego akademika. Pokój był w kolorze jasnego, pudrowego różu. Naprzeciwko było jedno okno, ozdobione białą firanka, upiętą na bok. Na drewnianym parapecie stał kwiatek. Na ścianie prostopadłej do ściany na której jest okno stało biurko. Miało dwie otwierane szafki,  i dwie szuflady. Nad nim wisiała dwu poziomowa półka. Naprzeciwko stało łóżko, była to kanapa. Obok niej stała mała etażerka, która posiadała jedną szufladkę i szafkę. Na ścianie okna, była jeszcze jedna półka. Nad wersalką wisiał mały różowy kinkiecik. Po lewej stronie od drzwi była nie duża łazienka. Płytki na ścianie były w białe, z dwoma czarnymi paskami, jeden przy podłodze, drugi na środku. Na podłodze płytki były białe. W rogu stała kabina prysznicowa, która nie powiem była dobrze wyposażona, miała radio i hydro masarze. Po prawej stronie od wejścia wisiało duże lustro z półką, a pod nim stała umywalka z szafką na drobne rzeczy. Obok był kosz na brudną bieliznę, a koło kabiny stał sedes. Po prawej stronie od wejścia do pokoju była garderoba bogata w półki na buty, bluzki i spodnie oraz wieszaki na sukienki, spódnice, kurtki, marynarki, swetry, koszule i tym podobne ubrania. Zapomniałam dodać że na oknie koło kwiatka stał czajnik elektryczny, ponieważ przy oknie jest gniazdko. Zaś koło biurka stała mała lodówka wyposażona w napoje i jogurty. W garderobie moje ubrania już były starannie poukładane. Położyłam tam mój bagaż podręczny. Na biurku ułożyłam starannie laptopa. Na półce nad nim postawiłam sobie książki które kocham czytać. Muszę się pochwalić że całe dwa poziomy były nimi zapełnione. Na drugiej wiszącej półce poustawiałam pamiątki i zdjęcia z przyjaciółmi, siostrą, rodzicami i rodziną. Na etażerce postawiłam swój budzik, który świeci w ciemności. Do półki szufladki w niej wsadziłam sobie książkę którą właśnie czytam. Do szafek w biurku po wkładałam podręczniki i zeszyty. Do szuflad długopisy i inne przybory biurowe. W łazience na lusterkowej szafce postawiłam sobie mydło w płynie, odświeżacz powietrza, tonik do mycia twarzy, żel do twarzy, krem do twarzy i do rąk. W szafce zlewowej znalazła się cała moja kosmetyczka. Tylko w kabinie postawiłam sobie żel pod prysznic, szampon i odżywkę do włosów. Biżuterie położyłam w szkatułce na biurku. Bielizna zaś znalazła swoje miejsce w jednej z szafek w garderobie. Wyjęłam sobie pościel i oblekłam nią kołdrę i dwie poduszki które były na kanapie. Położyłam tam moje dwie puchate poduszki i beżowy koc. Teraz widać że to mój pokój. Spojrzałam na telefon i zorientowałam się że już osiemnasta. Muszę zejść na kolację. Schowałam komórkę do kieszeni i zeszłam do piwnic, kierowałam się tak jak kazała mi Rydel. Trafiłam. Ku mojemu zdziwieniu spostrzegłam Rossa, Rydel i jakąś mała dziewczynkę siedzącą za jednym stolikiem. Podeszłam do kucharki i poprosiłam sałatkę z pieczoną piersią kurczaka i herbatę z cytryną. Dosiadłam się do nich.
-Hej Lau, Rydel już znasz.-Powiedział uśmiechnięty blondyn.
-Tak, jest opiekunką mojego akademika.-Uśmiechnęłam się.
-Mojego też, czyli mieszkamy w tym samym akademiku.-Uśmiechnął się.-Nie wystraszyłaś się tej anarchistki?
-Ej!- Oburzyła się blondyna.
-Nie, no co ty. Jest miła. To twoja siostra?
-Tak, a nawet dwie. Rydel i Rosalie.- Powiedział uśmiechnięty.
-A ty też tu studiujesz Rosalie?- Zaśmiałam się.
-Nie, ale odwiedzam rodzeństwo. A mam go dużo.-Zaśmiała się, robiąc w powietrzu rękami duże kółko.-Mam ich aż piątkę.-Pokazała na placach. -A ja jestem najmłodsza, mam pięć lat.- Znów mi to zademonstrowała.- Najstarszy jest Riker, ma aż dwadzieścia sześć lat i pracuje w firmie tatusia w Kalifornii. Potem jest Delly, moja najukochańsza i jedyna siostrzyczka. Potem Rocky, ma dwadzieścia jeden lat i jest w colegu w LA. Ale mieszka z mamusią. Potem Rossy, i Ryland, który jest w twoim wieku i dalej nie zdał matury!- Powiedziała podekscytowana.
-Bo jest w technikum.-Wytłumaczyła jej Rydel i pogłaskała ją po jej blond włoskach.
-A ty mi kogoś przypominasz.-Powiedziała mała.
-Nie jestem stąd.-Wyjaśniłam.
-A skąd?- Zdziwiła się.
-Z Polski, to w Europie.
-Mamy tam ciocię, byłam tam.-Uśmiechnęła się wesoło Rosalie.
-No to fajnie. Miło mi się rozmawia, ale jestem zmęczona dzisiejszą podróżą, chciałabym wrócić do pokoju.-Poinformowałam ich. Wstałam z krzesła, odniosłam jedzenie i ruszyłam w stronę wyjścia.
-Czekaj Lau! Odprowadzę cię.-Zawołał Ross. Doszedł do mnie i razem w ciszy kierowaliśmy się na ostatnie piętro.
-Zdrobniłeś moje imię.-Powiedziałam nieśmiało, wesoła.
-No bo całe jest trudne no. A Lau słodko brzmi. To co Lauro, spotkamy się jutro?- Zapytał szeroko uśmiechnięty.
-Jutro mam zajęcia od dziewiątej do trzynastej, a ty?
-Ja tak samo. To co? Idziemy na kręgle?- Zapytał wesoło.
-Może być.-Uśmiechnęłam się do niego.
-Dobranoc księżniczko.-Ucałował mnie w policzek i poszedł. Zrobiło mi się miło. Weszłam do pokoju, wymyłam się szybko i położyłam się spać. Gasząc kinkiet oświetlający moje łóżko, myślałam nad tym co Ross powiedział „Dobranoc Księżniczko”. Jakbym już to gdzieś słyszała…
                                                                              
 ***

Dzisiaj mam pierwsze zajęcia. Trochę się stresuje. Jest szósta czterdzieści dwie, a ja w proszku. Weszłam do łazienki i upięłam włosy w wysoką kitkę. Wymyłam zęby, pomalowałam sobie delikatnie rzęsy, usta musnęłam truskawkowym błyszczykiem a na policzki nałożyłam nie dużą warstwę różu. Weszłam do garderoby i wybrałam sobie ubranie. Dzisiaj założyłam czarne balerinki, zielone rurki oraz czarną bokserkę. Na to zarzuciłam beżowy kardigan. Na rękę założyłam mój czarny zegarek. Telefon wyciszyłam i schowałam do kieszeni. Z biurka wyjęłam jeszcze książki i kilka notatników. Zabrałam długopis i poszłam do stołówki. Na śniadanie wzięłam tosty francuskie z serem i pomidorem, do tego sok pomarańczowy ze świeżej pomarańczy bez cukru. Usiadłam przy wolnym stoliku i zaczęłam konsumować jedzenie czytając przy tym jeden z tematów książce.
-No cześć.-Usłyszałam za sobą znajomy męski głos.
-Cześć Ross.-Uśmiechnęłam się do niego. Miał na sobie czarne rurki i biały T-shirt z literą „R”, na to miał zarzuconą ciemno szarą bluzę, a na nogach czarne trampki.-Co mas pierwsze?
-Muzykę, potem pedagogika z dziećmi chorymi, psychologie dziecięcą, potem grę na instrumencie i nie pamiętam, a ty?
-Ja najpierw mam genezę językową, potem podstawy włoskiego, łacinę, ortografię i gramatykę w wybranych językach i nie pamiętam.-Zaśmiałam się.-Twoja siostra jest słodka.
-Tak, a szczególnie jak leje po mordzie dziewczyny które mnie podrywają, bo uważa że nie są dla mnie…
-Nie mówię o Rydel! Mówię o Rose.- Pacnęłam go w łeb śmiejąc się.
-No Rose jest słodka. Najmłodsza. Nie mów nikomu, ale tak naprawdę jest córką Rikera, ale jego była nie chciała jej, podrzuciła mu, Riker nie miał czasu na wychowanie i nie chciał, więc mama ją zaadoptowała.
-No nieźle, przykro mi.-Powiedziałam ze współczuciem.
-Ale Rose jest kochana, bardzo podobna do mojej mamy więc nie ma  problemu. Dobra, leć na zajęcia bo się spóźnisz.-Powiedział do mnie. Spojrzałam na zegarek, już za dziesięć!
-No faktycznie, to pa!- Krzyknęłam na odchodne i szybko wbiegłam do Sali wykładowczej. Usiadłam wygodnie i czekałam na wejście rektora. Jak zwykle przedstawił i się i zaczął coś tam gadać. W sumie to było ciekawie, ale przejdźmy może do kręgli. Nie umiem grać więc będzie ciekawie.
-Lau, idziesz grać?- Zapytał znudzony Ross.
-Nie wiem, słabo się czuję.-Nie mam już wymówek, no ale cóż poradzić…
-Nie umiesz grać prawda?- Zapytał retorycznie.
-O tak..-Powiedziałam spuszczając głowę w dół.
-Chodź, nauczę cię.-Ross wyciągnął w moją stronę rękę. Wstałam z kanapy i podeszłam do toru z kulą. Ross stanął za mną i mnie objął. Zaciągnęłam się słodką wonią jego perfum. –Cofamy rękę do tyłu.-Wyszeptał mi do ucha i pokierował moją ręką.-I potem z delikatnym rozmachem do przodu i rzucasz.-Zademonstrował. I udało się zbiłam wszystkie kręgle!
-Dziękuje.-Powiedziałam zarumieniona. Chciałam wyplątać się z jego uścisku, ale nic nie pomagało.
-Pamiętaj, nie kryj się z rumieńcami, to nie powód do wstydu. Przecież nie puściłaś się z pierwszym lepszym chłopakiem żeby się wstydzić, tylko się zarumieniłaś.-Wyszeptał mi do ucha i puścił mnie. Uśmiechnęłam się do niego i usiadłam na kanapę. Wzięłam do ręki mój sok i zaczęłam po woli go pić.
-Nie kryję niczego, nie mam rumieńców.-Zaśmiałam się.
-A właśnie że masz.-Powiedział przekornie.
-A właśnie że nie.-Powiedziałam twardo.
-Nie będę się z tobą tak kłócił, ale mogę zaproponować ci kino po kręglach, a potem kolację, bo raczej już nie zdążymy.- Zaśmiał się.
-W ostateczności mogę się zgodzić, ale wolę najpierw kolację a potem film.-Powiedziałam odkładając kulę na miejsce. Poszłam oddać buty i wyszłam z kręgielni.
-Wiesz że ta bluza, to moja ulubiona?- Zapytał mnie retorycznie Ross, wskazując na część swojego stroju.
-A to czemu?- Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, chcąc dowiedzieć się ciekawej historyjki.
-Miałem ją na sobie kiedy pierwszy raz się całowałem.-Powiedział dumny.
-No nieźle, nieźle. Dawno to było?
-Jakieś cztery lata temu? Nie pamiętam dokładnie.-Zaśmiał się i otworzył mi drzwi, wpuszczając mnie pierwszą do McDonalda. –Może nie zbyt fajne miejsce, ale zawsze coś.-Zaśmiał się do mnie. Uśmiechnęłam się do niego i usiadłam przy stoliku.-To na co masz ochotę.
-Jeden kurczak burger, sałatka grecka, frytki i sok pomarańczowy.-Powiedziałam mu moje standardowe zamówienie.
-Ok.-Ross wstał i poszedł do kasy. Po jakiś piętnastu minutach wrócił.
-Ile ci Wisze?- Zapytała wyjmując portfel.
-Nic. Nie musisz mi oddawać, ja stawiam.-Uśmiechnął się do mnie miło i zaczął konsumować swoje jedzenie. Miłe… Nikt mnie tak nie traktował.-Naucz mnie trochę polskiego.-Wypalił nagle.(zrozumiałe że gadali ze sobą po angielsku)
-Serio? To trudny język.-Powiedziałam serio.
-No i co? No dajesz, naucz mnie czegoś.-Namawiał mnie.
-Eh, no dobra. Więc powtórz „Kocham cię”- Powiedziałam po woli.
-Kocham czcie.- Powiedział uroczo. Aż się cicho zaśmiałam.-Nie wiem co powiedziałem, ale ok.
-Powiedziałem „I love you”.- Zaśmiałam się.
-Aaa, spoko. Co dalej?- Zapytał mnie strasznie napalony na naukę.
-Nic, resztę jutro.-Uśmiechnęłam się do niego.  Kiedy skończyliśmy jeść wyszliśmy z lokalu i poszliśmy do kina. –Dzisiaj festiwal komedii romantycznych. Chodźmy na… Gwiazd naszych wina! -Krzyknęłam widząc plakat filmu.- Trzy razy czytałam książkę. Ross, zrobisz to dla mnie?- Zapytałam z nadzieją.
-No pewnie.-Ross się do mnie uśmiechnął i poszedł do kasy.- Po proszę dwa bilety na Gwiazd naszych wina.-Powiedział do kasjerki.-Masz, idź kup popcorn i coś do picia.-Ross dał mi pieniądze.
-Nie wezmę ich. Kupię ze swoich.-Powiedziałam stanowczo.
-Nie to nie. Ja pójdę.-Ross poszedł do bufetu i kupił wskazane przed momentem jedzenie.-Możemy wejść na salę.-Powiedział dając mi kupek z Pepsi. Sam trzymał wielki kubełek popcornu. Usiedliśmy na samej górze. Jak się wkrótce okazało jako jedyni, reszta nie wielkiej publiczności siedziała na dole. Film się zaczął a ja od bez mała pierwszej sceny nie mogłam opanować łez. Jednak rozkręciłam się dopiero przy scenie w Amsterdamie. Kiedy mówił jej że rak jest wszędzie. Nie mogłam się uspokoić. Ross widząc to mocno mnie przytulił. Wtuliłam się w niego mocno i dalej płakałam. W końcu film się zakończył. Ross otarł mi oczy i wyszliśmy z kina.-Jesteś strasznie uczuciowa.-Uśmiechnął się do mnie.
-Po prostu to przykre kiedy umiera ci osoba którą naprawdę się kocha.-Powiedziałam wycierając oczy. Przeszedł mnie dreszcz. Różnica temperatur między kinem a dworem była kolosalna. Po chwili poczułam na sobie coś ciepłego i ramię które mnie obejmuje.
-Będzie ci cieplej.-Powiedział Ross. Założył mi swoją bluzę.
-Nie musiałeś.-Powiedziałam szybko.-Będzie ci zimno.
-Ty dopiero zaczęłaś, nie możesz być chora, ja już studiuje drugi rok. Dam radę.-Uśmiechnął się do mnie.
-Która godzina?- Zapytałam patrząc na niego. Było już dosyć ciemno.
-Już dziewiąta. Spokojnie, stąd nie daleko do akademika.-Miał rację, znaleźliśmy się tam szybko. Ross odprowadził mnie do pokoju. Pożegnał mnie buziakiem w policzek i poszedł. Usiadłam na kanapie i zorientowałam się że nie zabrał bluzy.
„Ross, nie zabrałeś bluzy”
Wysłałam mu sms’a, żeby wiedział że musi zabrać bluzę. Po chwili jednak dostałam odpowiedź.
„Możesz ją zatrzymać, do twarzy ci w niej ;)”
„To twoja ulubiona bluzą”
„Zasługujesz na to by ją posiadać, dobranoc :*”
Wow, on mi dał swoją ulubioną bluzę! Jezu… Rozebrałam się do bielizny, zabrałam piżamę i poszłam do łazienki. Wymyłam się. Założyłam czyste majtki, piżamę i wróciłam do pomieszczenia. Zaparzyłam sobie ciepłą herbatę i popijałam ją siedząc na łóżku. Założyłam na siebie bluzę Rossa. Pachniała jego cudownymi perfumami. Nim. Przytuliłam się do niej i dalej popijałam herbatę. To dziwne, ale czuję się jakbym go znała od lat. Wariuje.  Wyszło tak że zasnęłam w jego bluzie, no ale cicho…
                                                                                       
 ***

Dzisiaj padało. Na całe szczęście była sobota, większość studentów jechało do rodziny, ja siedziałam na kampusie. No bo co miałam robić? Poszłam do łazienki i wymyłam zęby. Włosy spięłam w warkocza na bok, założyłam na siebie różowe getry, stary wyciągnięty czarny sweter w gwiazdki i grube różowe skarpetki. Z lodówki wyjęłam sobie jogurt truskawkowy i ugotowałam ciepłą herbatę. Jadłam oglądając deszcz za oknem. Nie chciało mi się dzisiaj nic. Bluza Rossa wisiała sobie na krzesełku. Cieszę się że mi ją dał. Piłam herbatę, co przerwało mi pukanie do drzwi. Odłożyłam kubek na biurko i poszłam otworzyć. Była to Rydel. Miała na sobie różowe opięte rurki, szary sweter z golfem i różową gwiazdką i czarne glany. Jej bujne blond włosięta były upięte w pytkę. U jej boku stała jej mała kopia. Miała na sobie jeansy, oczywiście rurki, do tego różową bluzkę z białą główką Hello Kitty i czarne botki, stworzone na styl glanów. Włoski miała spięte w dwa warkoczyki.
-Hej mała.-Powiedziała Delly i wkroczyła do mojego pokoju.
-Hej Dell’s, hej Rosey.- Przywitałam je i zamknęłam drzwi.
-OMG! Czy to bluza Rossa?! Jego ulubiona bluza?!-Rydel krzyczała tak głośno że Rose wbiegła wystraszona do garderoby.
-Nie krzycz. Rosalie, chodź do nas.-Zawołałam dziewczynkę, i wyjęłam jakąś czekoladę z torebki. Dałam jej by się uspokoiła. Mała usiadła z czekoladą na krzesełku przy biurku i patrzyła się na nas.-Tak, to jego bluza.
-Ale, co ona tu robi?- Zapytała zdezorientowana blondyna.
-Wczoraj jak wracaliśmy z kręgli, zrobiło się zimno. Ross dał mi bluzę, no i zapomniał jej zabrać. Potem powiedział że mogę ją zatrzymać.-Powiedziałam bez większego przejęcia.
-Czuje tą chemie na odległość! -Powiedziała podekscytowana Rydel.
-Wydział chemii jest po drugiej stronie ulicy.-Zażartowałam.
-Laura, włączysz mi gry?- Zapytała wesoło Rose.
-Mogę ci włączyć jedynie jakąś bajkę.-Powiedziałam uśmiechając się do niej. Włączyłam laptopa i odpaliłam jej Smerfy 2. To miałam na komputerze. Jeszcze nie wzięłam hasła do Internetu. Mała wesoło oglądała a my siedziałyśmy na kanapie i rozmawiałyśmy.
-Ross chyba coś do ciebie czuje.-Stwierdziła zamyślona Rydel.
-Nie przesadzasz czasem?
-Nie, jestem tego pewna.-Powiedziała dobitnie. Odgarnęłam pasmo włosów które wyszło mi z warkocza, za ucho. I popatrzyłam na nią wzrokiem typu „Co ty pieprzysz lala”.- Nie patrz tak na mnie! Mówię co widzę…
-No to chyba nie patrzysz na mnie i Rossa.-Zaśmiałam się.-Znam go zaledwie dwa dni!
-A miłość od pierwszego wejrzenia i podróż na różowym jednorożcu w stronę tęczy?!
-Takie rzeczy tylko w bajkach.-Poklepałam ją po ramieniu, i niestety znów musiałam wstać otworzyć drzwi. Tym razem był to brat szanownych dziewcząt.
-Ross!- Krzyknęła mała i rzuciła mu się na szyję.
-Rydel, Rose? Czemu nachodzicie Lau?- Zapytał zdziwiony.
-Odwiedzamy! Musimy pogadać bracie.-Rydel zmierzyła go wzrokiem.- Laura, ja już spadam, Rossa ci na moment porwę. Rose, idziemy!- Rydel wyszła z pokoju a ja zaśmiałam się tylko pod nosem. Po jakiś piętnastu minutach Ross już bez pukania wparował mi do pokoju i jak gdyby nigdy nic rzucił mi się na łóżko.
-Emmm, nie chcę nic mówić, ale mogłeś zdjąć chociaż buty.-Zaśmiałam się i usiadłam obok niego. Po chwili jego buty leżały na ziemi.
-Legnij się.-Poklepał miejsce obok siebie i wyciągnął rękę do objęcia. A cóż mi szkodzi. Położyłam się obok niego i przytuliłam. -Miałaś kiedyś chłopaka?- Ross wypalił nagle tym pytaniem.
-Emm, dwa razy. Raz w gimnazjum, ale wyjechał z miasta do większej miejscowości do liceum i nasze drogi się rozeszły. I raz w wakacje. Gościu przyjechał do ciotki, więc tak szybko się to zaczęło jak i skończyło.
-A jesteś dziewicą?- To pytanie mnie zabiło.
-Co to w ogóle za pytanie. A ty jesteś prawiczkiem? –Wypaliłam oburzona.
-Nie.-Powiedział wesoło.- Co nie znaczy że pieprze się z kim popadnie.-Obronił się szybko.
-Ja też nie jestem dziewicą. -Powiedziałam mu szybko.
-Spoko..-Zaśmiał się.-Przyjaźnimy się, chciałem wiedzieć.-Właśnie te słowa, „przyjaźnimy się”, zmieniły całe moje życie. Zobaczyłam że jednak mam kogoś.
-Fajnie.-Uśmiechnęłam się i mocno o niego przytuliłam.
-Coś nie tak?- Zapytał zmartwiony.
-Nie, wszystko jest dobrze.-Powiedziałam wtulając się w jego mięśnie. Ale przypomniało mi się że jutro…  Jutro nie zjem obiadu z rodziną. Zawsze w niedziele jadam go z rodziną… Nie będę mu tego mówić, to głupie. Pogadam, jutro z mamą i tatą na komputerze. Van jak będzie na pewno też będzie chciała pogadać.
-Co dziś robimy?- Zapytał bawiąc się moimi włosami.
-Pada, nie zbyt chcę wychodzić.-Skrzywiłam się.
-Jejku, ale ty jesteś dziwna. No już, odziej się jako i idziemy!- Zarządził. Wstałam zła z łóżka i poszłam do garderoby. Założyłam jeansy, czerwony T-shirt i na to bluzę Rossa. Na nogi wdziałam trampki i wyszłam z łazienki.
-Jestem gotowa, możemy iść.
-Aww, sweet ci w mojej bluzie.-Powiedział patrząc a mnie. Pociągnęłam go za koszulkę łapiąc jeszcze parasol i wyszłam z pokoju.  Stanęliśmy na dworze. Smuga wody, tylko tyle widziałam.-Serio? Parasolka?- Ross popatrzył na mnie jak na debilkę i wybiegł na trawę. Był już cały mory, ale jak widać nie interesowało go to.-Co chodź.
-Postoję…- Powiedziałam z udawanym uśmiechem. Ale jak by to miało coś zmienić. Przerzucił sobie mnie nie legalnie przez ramię i wyszedł w samo deszcz. Śmiałam się jak opętana a on kręcił mną, jak bym była małym dzieckiem.-Puść!- Krzyczałam śmiejąc się. Kiedy miał mnie postawić, poślizgnął się i upadł razem ze mną. Leżałam centralnie na nim. Patrzyłam mu w oczy. Miałam wrażenie że już te oczy widziałam… Ale gdzie?  Nie ważne… Wpatrywałam się w niego do póki nie przeszedł koło nas rektor.
-Publicznie nie wyznaje się uczuć.-Powiedział uśmiechnięty. Nim się obejrzała deszcz ustał.  Wstałam z Rossa i otrzepałam się.
-Chyba muszę zrobić pranie.-Zaśmiałam się widząc moje ubranie.
-Zdecydowanie.-Uśmiechnął się do mnie.
-Sugerujesz że jestem brudna?!-Powiedziałam niby oburzona.
-Nie, ja nic nie sugeruje! Ja mówię co widzę.-Zaśmiał się.
-Pożałujesz!- Powiedziałam zła i wskoczyłam mu na plecy. A to dziad! Biegał ze mną po całym  dziedzińcu. Śmiałam się niebo głosy. To było zabawne! –Dobra, postaw mnie.-Klepnęłam po w plecy.
-Dobra, zmęczyłem się. Ale jesteś mimo wszystko leciutka.-Uśmiechnął się do mnie, stawiając na ziemi.
-Haha, dobry żart.-Zaśmiałam się do niego.-Nie wiem co bym zrobiła gdybym cię nie poznała. Fajnie znać takiego chłopaka.
-Aż mi się miło zrobiło. Ja się cieszę że mogę znać taką piękną i mądrą dziewczynę.-Uśmiechnął się do mnie.-Mam dla ciebie propozycję. Dziś wieczorem Rydel i Rose lecą do rodziców. Poniedziałek mamy wolny, więc… możemy lecieć na dwa dni do LA. Poznasz moją rodzinę. No i… zjesz z nami obiad. Może to nie polski rosół i schabowy, ale gwarantuje ze moja mama robi najlepszą Jambalaye na świecie! No nie mówiąc już o Brownie. To jest dopiero czysta poezja!
-Ross… ja nie wiem co powiedzieć. Oczywiście że chcę jechać.-Uśmiechnęłam się do niego.
-A i mam taką małą prośbę… Bo wiesz… Moi bracia uważają że jestem gejem no i… mogłabyś po udawać przez dwa dni moją… moją dziewczynę?- Zapytał mnie nieśmiało.
-Zapraszasz mnie do rodziny, na niedzielny obiad. Zrobię dla ciebie wszystko.- Uśmiechnęłam się do niego.
-Dobra, leć się pakować. Weź kilka ciuszków i będzie git.-Uśmiechnął się do mnie. Pożegnałam go i poszłam do sobie do pokoju. Wow, takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Mam jechać do rodziny Rossa, w niedziele, na dwa dni. I jeszcze udawać jego dziewczynę… Przerażający jest ten fakt, ale… warto spróbować! Czemu mam się bać, przecież nikt nie powiedział że muszę z nim spać w jednym łóżku. Przecież może jego mama jest zaborcza… Spakowała bieliznę, trzy bluzki, dwie pary spodni, jedne krótkie i spódniczkę. Balerinki i klapki. To wszystko. No i kosmetyki oczywiście. Jadę w tym w czym jestem. Wygodnie mi w bluzie Rossa. Moje rozmyślenia przerwało pukanie do drzwi.
-Gotowa?- Zapytał uśmiechnięty wspomniany powyżej.
-Już?- Zdziwiłam się.
-Pomieszałem godziny. Za 15 minut mamy odprawę.-Powiedział wesoło.
-Że co?!-Wybiegłam z pokoju nie zamykając drzwi.-Ruszaj się!- Krzyknęłam. Ross biegł za mną. Przez pośpiech wbiegłam w rektora.
-Panna Marano, gdzie się pani tak śpieszy?- Zdziwił się.
-Na samolot do LA. Jadę z kolegą do znajomych. Naprawdę to ważne, zaraz się spóźnimy.-Panikowałam.
-Spokojnie, zawiozę was.-Odetchnęłam z ulgą. Wsiedliśmy do samochodu rektora. I już spokojnie dojechaliśmy na lotnisko. Rydel się na nas trochę darła, ale szybko jej przeszło. Była szczęśliwa na plan Rossa. Nie wiem czemu, ale ok… Rosalie siedziała na rękach u Rossa i usnęła przed wejściem do samolotu. No nieźle… Riker miał 19 lat jak rodziła się mała. Nie dziwię się mu że to jego mama się nią zajmuje. Nie jest uderzająco podobna do Rossa ani Rydel. No bo oni nie mają czarnych pasm na głowie. Ma takie jaśniutkie blond włoski, a po prawej stronie jedno kruczo czarne pasmo. Oczy ma mocno brązowe, Ross ma jaśniejsze. I usta, pełne i duże, Ross ma małe. No i oczy, takie duże jak ja, Ross i Ryd mają małe. Niestety lot i mnie znużył więc szybko poszłam spać.
-Pobudka.-Usłyszałam nad uchem. Był to głos Rossa. Otworzyłam oczy. Oślepiło mnie światło.-Samolot wylądował.-Zaśmiał się.
-Serio?- Zdziwiłam się.
-Tak-Uśmiechnął się do mnie.-Rodzinka stoi w budynku. Weź mnie za rękę, będzie to wiarygodniejsze.-Podałam mu rękę. Ross zabrał moją torbę i wyszliśmy z samolotu, kierując się na lotnisko. Stała tam duża rodzina. Wszyscy blondyni! Tylko dwóch z nich to bruneci. No nieźle… Rose podbiegła do blondyna, chyba Rikera i mocno go przytuliła. Riker wziął ją na ręce i z czułością do siebie przykleił. Tęskni za nią, ale też ją kocha. Widać.
-No, no, Ross ma pannę!- Zaśmiał się Rocky.
-Jestem Laura.-Uśmiechnęłam się nieśmiało. Po prawej stronie stała, szczupła blondynka, nie wyglądała na swój wiek i na to że urodziła tyle dzieci. Koło niej mężczyzna, już siwawy, ze zmarszczonym czołem i uśmiechem. Za nimi dwóch brunetów kłócących się o coś, a Riker klęczał z Rose.
-Miło nam poznać. Ja jestem Miranda. Mama Rossa. Jak miło widzieć mojego synka z dziewczyną. To mój mąż, Kevin.-Powiedziała uśmiechnięta i delikatnie mnie objęła. Pan Lynch ucałował moją rękę jak gentelman. Poszliśmy do samochodu. Był wielki! Usiadłam obok Rossa i uśmiechnęłam się do niego. . Do domu dojechaliśmy szybko. Nigdy nie sądziłam że LA może być takie ładne. Wysiadłam z samochodu już w garażu. Ale jeśli oceniając to wszystko, to chyba Królowa Angielska nie ma takich pałaców… Sam korytarz którym szliśmy z garażu był wielki. Salon wypasiony. Kino domowe, i telewizor nie mniejszych kształtów. Narożnik i długie fotele oraz pufy. Dwu członowe stoły. Akwarium, trampolina i zjeżdżalnia. Pewnie Rosy.
-Ross, zabierz Lau do pokoju.-Zganiła go mama. Zaśmiałam się pod nosem. Ross złapał mnie za rękę i pociągnął na schody. Po wejściu prawym członem skierowaliśmy się w prawo. Szliśmy na sam koniec korytarza i wybraliśmy hebanowe drzwi na środku. Moim oczom ukazał się pięknie urządzony pokój. Na samym środku stało dwu osobowe łóżko, z wodnym materacem, starannie zaścielone beżową pościelą. Po bokach stały dwie szafeczki nocne. Nad łóżkiem wisiała półka, ciągnąca się na długość ściany. Były na niej wszelakie figurki, fotografie, książki, obrazki. Po lewej od łóżka stała nie duża komoda, nad którą wisiało lustro. Po prawej było okno, na nim stał kwiatek, okno zasłonięte było brązowymi roletami i ozdobione biała firanką zawiązaną na bok. Na tej samej ścianie w rogu stała kanapa. Była staranie pokryta żółto-czarnym kocem, a po bokach leżały włochate białe poduszki. Po lewej stronie od drzwi, po tej samej stronie stało biurko. Był na nim pojemnik na długopisy, jakiś zeszyt i laptop. Nie było paneli jak w salonie, była szara wykładzina, a kolor ścian był żółty, z tym że na jednej ścianie był pojedynczy szary pas.
-Podoba ci się?- Zapytał patrząc na mnie z uśmiechem.
-Tak, zdecydowanie. Jest piękny.-Położyłam torbę na ziemi i powoli usiadłam na łóżku. Było cholernie miękkie, ale i zimne! Szybko z niego wstałam.
-Przepraszam, mama zapomniała podłączyć do prądu materac.-Zaśmiał się i podszedł do łóżka. Włączył wtyczkę a łóżko od razu zrobiło się gorące. –Usiądź.
-Czemu masz taki… pokój jak dla małżeństwa?- Zdziwiłam się.
-Przed wyjazdem na studia, poznałem dziewczynę, była w ciąży, zakochałem się w niej. Zaoferowałem pomoc, zaręczyłem się, a ona uciekła po tym jak okradła mojego ojca na ponad 20 tysięcy. Ale nic jej nie zrobiliśmy. Była w ciąży, potrzebowała ich.
-Rozumiem.-Uśmiechnęłam się do niego.-Gdzie jest łazienka?- Zapytała go.
-Po prawej stronie znajduje się dokładnie siedem pokoi i bawialnia Rose. Po lewej masz równe osiem łazienek. Każdy ma swoją.
-No nieźle… Która twoja?
-Na końcu korytarza, jak pokój.-Uśmiechnął się. –Ten dom tata odziedziczył. Znaczy… to był pierwszy biurowiec. Ale był zbudowany dosyć dziwnie, więc potem przeznaczył go na dom.
-No nieźle… -Naszą rozmowę przerwała malutka Rose.
-Mamusia woła na kolacje. Zrobiła hamburgery.-Powiedziała rozmarzona. Zaśmiałam się. Razem z Rossem skierowaliśmy się do kuchni. Była wielka. A stół ciągnął się przez cały jej drugi człon. Każdy miał na talerzu Hamburgera w szklance sok pomarańczowy.
-Więc Lauro, skąd jesteś?- Zapytała miło pani Lynch.
-Z Polski, znaczy… mój tata jest Włochem. Ja jestem pół polką a pół Włoszką. –Uśmiechnęłam się do niej.
-Od kiedy jesteś z Rossem?- Zapytał… Rocky? Tak, Rocky. Spojrzałam zakłopotana na Rossa.
-Laura i ja poznaliśmy się podczas… wspólnego obozu na uczelni. Oprowadzałem grupę nowicjuszów. Ona była jedną z nich. Kiedy spotkałem ją we wrześniu, od razu umówiliśmy się na kręgle, a potem jakoś samo wyszło. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia.- Ross dał mi buziaka w policzek, a ja usiłując się nie zarumienić przytaknęłam głową.
-Podejrzewam że już ze sobą spaliście, nie mam nic do tego, jesteście dorośli, więc spokojnie. Macie pościelone w jednym pokoju.-Powiedziała uśmiechnięta.
-To ja prześpię się na kanapie.-Odparł Ross.
-Właśnie, skakałam po niej i pękła deska. Uważaj.-Powiedziała smutno Rosy. Zajebiście…
-Jeśli państwo pozwolą pójdę się odświeżyć. –Wstałam od stołu i skierowałam się do pokoju Rossa po bieliznę i piżamę. Otworzyłam walizkę i ujrzałam w niej wszystko, prócz piżamy… Kurwa… Opadłam zrezygnowana na dywan.
-Co jest?- Usłyszałam głos Rossa. Odwróciłam się w stronę drzwi. Ross stał dziarsko oparty o framugę.
-Nie zabrałam piżamy.-Powiedziałam zrezygnowana.
-Możesz spać bez.-Zaśmiał się.
-No chyba cię posrało. Może Rydel mi coś pożyczy…
-Tak, tym bardziej że sypia w koszulkach Ellingtona.
-Kogo?- Zdziwiłam się.
-Potem ci wyjaśnię. Weź sobie moją koszulkę.-Uśmiechnął się.
-Dziękuje.-Posłałam mu wdzięczne spojrzenie i wyjęłam biały T-shirt z szafy. Zabrałam jeszcze majtki i kosmetyczkę. Łazienka Rossa była ładna, można powiedzieć że jak na chłopaka za bardzo zadbana. Płytki w kolorach czerni i żółci. Wanna, nad którą wisi półką, taka szklana. Prysznic przymocowany do ściany i pełno wszelakich płynów do kąpieli, szamponów, żelów i odżywek. Jest też żółta zasłonka. Biały sedes i duże lustro z umywalką oraz szafką.  W rogu drewniany kosz na brudną bieliznę. Rozebrałam się i zaczęłam wąchać płyny do kąpieli. Jeden z nich pachniał jak truskawki. Wlałam go do wody, która napuściłam wcześniej do wanny. Włosy spięłam wysoko żeby ich nie zamoczyć. Weszłam po woli do wody i zanurzyłam się w rozkoszy. Było mi tak przyjemnie. Mogłabym tu nawet usnąć. Ale woda stawała się niestety coraz to zimniejsza. Wyszłam za wanny i owinęłam się jednym żółtych ręczników wiszących na wieszaku na drzwiach. Spuściłam wodę i zaczęłam się wycierać. Odwiesiłam ręcznik na grzejnik i po woli się ubierałam. Najpierw włożyłam majtki, koloru czerwonego, były to zwykłe figi. Czerwony to mój ulubiony więc… Założyłam koszulkę pożyczoną od Rossa. Włosy rozpuściłam i rozczesałam. Wymyłam moje białe zęby i zabrawszy ubrania opuściłam pomieszczenie. Szybko przemknęłam przez ciemny korytarz do pokoju Rossa. Nie śpię w staniku bo nie lubię. Więc za raz jak schowałam ubrania do torby. Wskoczyłam pod kołdrę. Ross do pokoju wymyty wrócił po jakiś piętnastu minutach. Miał na sobie jedynie różowe bokserki. No nieźle…
-Nie śpisz?- Zdziwił się.
-Nie, nie lubię spać w nowych miejscach.-Uśmiechnęłam się do niego. Ross położył się koło mnie i dopiero teraz dostrzegłam to że śpimy pod jedną kołdrą.
-Przepraszam za mamę, jest luźna a czasem za bardzo i wiesz…- Powiedział skrępowany.
-Spokojnie, nie przejmuj się.-Posłałam mu uspokajające spojrzenie. Zgasiłam światło i odwróciłam się do niego tyłem. Poczułam jak Ross mnie obejmuje. Nie wiem czemu, ale wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. Po prostu czułam się bezpiecznie.

                                                                                      ***

Rano obudziłam się w objęciach Rossa. On jeszcze spał, nie chciałam go obudzić. Szybko założyłam stanik pod koszulkę i krótkie spodenki. Jakoś odziana zeszłam na dół do kuchni napić się wody. Stał tam Riker.
-Hej, wstałaś już?- Zdziwił się.
-Tak, strasznie chce mi się pić.-Nalałam sobie do szklanki wody i piłam ją w ciszy, która była niezręczna. Więc zaczęłam temat.-Przykro mi że jesteś tak rozłączony z córką.-Powiedziałam współczująco.
-Z jaką córką?- Zdziwił się.
-No Ross mówił że twoja dziewczyna zostawiła cie z nią, a ty przez brak czasu oddałeś Rose rodzicom.
-Zaraz, zaraz, Ross tak ci powiedział?- Riker był w szoku.- Rose to jego córka. Dlatego jest tam z Rydel. Po prostu ja i ona jesteśmy zżyci. Lubi mnie bardzo. Rose nie wie że Ross jest jej ojcem. Sądzisz ze jako dorosły człowiek nie zajmował bym się córką? To on miał piętnaście, bzyknął jakąś czternastkę a po dziewięciu miesiącach znaleźliśmy dziecko przed domem.-Prychnął. Nie mogłam tego wszystkiego poukładać. Czemu skłamał. Odłożyłam szklankę i poszłam do pokoju Rossa. Usiadłam na brzegu łóżka. Rossa już nie było. Czekałam aż wróci. Po chwili pojawił się. W ręku trzymał łososiową koszulkę, a na nogach miał już założone jeansy. Jego włosy były jeszcze mokre. Znaczy widać było że są mokre. Był uśmiechnięty.
-Czemu mi nie powiedziałeś?- Zapytałam patrząc mu w oczy.
-Ale o czym?- Zdziwił się. Włożył szybko swoją koszulkę i usiadł koło mnie. Objął mnie delikatnie w pasie.-O co chodzi Lau?
-Rozmawiałam z Rikerem. Wiem że on nie jest jej ojcem.-Powiedziałam patrząc w podłogę. Ross się zakłopotał. Położył ręce na głowie.
-Bałem się powiedzieć. To nie jest takie proste. Jak byś się dowiedziała że w wieku piętnastu lat zostałem ojcem… nie zaprzyjaźniłabyś się ze mną prawda?- Zapytał patrząc na mnie.
-Nie Ross, nie jestem taka. Ale dziwi mnie jedno, czemu ona nie wie.- Popatrzyłam mu w oczy.
-Wyobrażasz to sobie? Miałem szkołę, chciałem dalej się uczyć…- Powiedział pod nosem. Widać że jest przygnębiony. Mocno go przytuliłam.
-Nie przejmuj się Ross, będzie dobrze.-Chłopak mnie objął. Było mi tak przyjemnie. Oderwałam się od niego.-Dobra, idę się ubrać.-Uśmiechnęłam się. Zabrałam jeansowe spodenki i czerwoną bokserkę. Do tego założyłam czarne trampki.  Przeczesałam włosy palcami. Lekko pomalowałam oczy tuszem. Gotowa zeszłam na dół. W kuchni już wszyscy siedzieli. Na talerzach każdy miał trzy naleśniki polane czekoladą i przystrojone bitą śmietaną. W kubkach była herbata z cytryną. Usiadłam na sowim tradycyjnym miejscu. Koło Rossa. Zaczęłam spożywać posiłek w ciszy. Oczywiście do momentu w którym nie zobaczyłam ze Ross jest cały w bitej śmietanie. Wybuchłam śmiechem.
-Tak cie to śmieszy?- Zapytał przekornie. Pokiwałam głową śmiejąc się. Po chwili na mojej twarzy było pełno bitej śmietany. Wstałam z krzesełka i wzięłam bitą śmietanę z blatu. Cała twarz blondyna była biała. Ganialiśmy się tak po całej kuchni. A wszyscy się z nas śmiali.
-Idźcie się wymyć.-Zaśmiała się pani Lynch. Ross złapał mnie za rękę i poszliśmy do łazienki. Nie trzeba zachowywać się jak para żeby ją udawać. Zaczęłam zmywać z siebie resztki bitej śmietany.
-Musze teraz związać włosy.-Powiedziałam smętnie i związałam je w koński ogon. Wyszłam z łazienki i usiadłam na kanapie w salonie. Chłopaki oglądali jakiś obrzydliwy film w 3D, więc ja czytałam sobie gazetę, leżącą na ławie. Ta rodzina jest zwariowana. Ale w sumie fajna. Nie żałuję że tu przyjechałam. Miła atmosfera i w ogóle. Czytanie gazety przerwała mi pani Lynch. Zawołała nas na obiad. Muszę przyznać że Ross nie kłamał, to Jambolaye i Brownie było pyszne!
                                                             

*Kilka miesięcy później, grudzień*

Dziś mam randkę z Joshem! O yeah! Najprzystojniejszy chłopak z kampusu! Znaczy… no jeszcze jest Ross… Ale to mniejsza. Nie wiem w co się ubrać… Ross dzisiaj spędza dzień z córką, właśnie, powiedzieli małej! Najgorsze jest to że ona jak do niego zaczęła mówić tato, to do mnie mamo… Pracujemy nad tym, no ale cóż… Rydel jest dzisiaj gdzieś z tym Ellingtonem. Więc jestem sama… Może założę sukienkę? Tak, dobry pomysł. Wyjęłam z garderoby sukienkę koloru czerwonego. Była na ramiączkach, del kod w serduszko i w tali się rozchodziła. Taka koktajlowa. Do tego czarne szpilki. Me gusta! Włosy zakręciłam lokówką i delikatnie spięłam do tyłu spinką. Oczy tradycyjnie pomalowałam tuszem do rzęs. Zabrałam jeszcze torebkę, a na ramiona zarzuciłam płaszcz. I tak jestem głupia, bo śnieg leży a ja w szpilkach. W sumie i tak jedziemy autem.
-Hej Laura.-Uśmiechnął się do mnie.
-Hej Josh.- Uśmiechnęłam się do niego i dałam mu całuska w policzek.
-Usiądź z tyłu, dobrze?- Uśmiechnął się zadziornie. Pokiwałam głową. Usiadłam na tylnim siedzeniu. Josh odpalił samochód i wyjechał z parkingu. Jechaliśmy nie długo, tylko  na jakąś polanę. Samochód stanął. Josh wysiadł z samochodu. Zamknął wszystkie drzwi i wsiadł do tyłu. Wystraszyłam się.-No to teraz się zabawimy.-Zaczęłam krzyczeć. Josh zaczął się do mnie dobierać, podarł mi sukienkę. Kiedy umiejscowił się dobrze, uderzyłam mu w krocze. Zdjęłam buty i biegłam tak szybko jak mogłam. Cały czas płakałam. Byłam przerażona. Jeszcze strasznie zimno mi w stopy. Biegłam co raz szybciej, aż w końcu dobiegłam do akademika. Wbiegłam do pokoju i zamknęłam się na klucz. Miałam całe fioletowe od zimna stopy. Poszłam do łazienki i stopniowa polewałam je ciepłą wodą. Przebrałam się w piżamę, nie myjąc się. Zmyłam jedynie makijaż. Płakałam skulona na łóżku. Usłyszałam pukanie. Nie otwierałam.
-Laura, to ja Ross. Lau, co jest?- Jego głos był strasznie przestraszony. Otworzyłam mu drzwi i od razu go przytuliłam.-Lau czemu płaczesz, co się dzieje?- Blondyn cały czas głaskał mnie po głowie.
-Josh… on… chciał mnie zgwałcić.-Powiedziałam spazmatycznie i ponownie wybuchłam płaczem. Mięśnie Rossa się napięły. Usiadłam z nim na kanapie. Cały czas się do niego tuliłam.
-Jak mu dokopię…- Ross był strasznie zły.
-Dziękuje że jesteś.-Popatrzyłam mu się w oczy i po prostu zatonęłam. Nie wiem czemu, ale oboje się do siebie zbliżaliśmy. Ross mnie pocałował. Nie wierzyłam że tak tego pragnęłam. Nie wiem czemu, ale po prostu pragnęłam więcej, nie mogłam oprzeć się pokusie. Usiadłam na nim okrakiem, a jego ręce wylądowały pod moją koszulką. Było mi strasznie przyjemne. Przybliżałam się do niego, co jakiś czas ocierając. Czułam że to co ma w spodniach robi się coraz twardsze. Nie przestawiając mnie całować, położył mnie na łóżku. Po woli ściągając mi spodnie. Ja za to ściągnęłam z niego koszulkę. Kiedy próbował się ode mnie oderwać, znów przyciągnęłam go do siebie. I pomału odpinałam mu pasek od spodni, za to Ross zdjął moją koszulkę, pozostawiając mnie jedynie w majtkach. Jak już mówiłam, nie śpię w staniku. Po chwili i on był w samych bokserkach. Ale oboje szybko pozbyliśmy się resztki ubrań. Ross pocałował mnie bardzo namiętnie, i zanim się spostrzegłam, wszedł we mnie. Nigdy się tak jeszcze nie czułam. Robił to po woli, ale oboje odczuwaliśmy dużą przyjemność. Zamykałam oczy. Było mi tak przyjemnie. Ross robił to tak żeby mnie nie zabolało, ale żebyśmy oboje odczuwali przyjemność. Zajęło nam jakieś pół godziny, aż oboje dostaliśmy orgazm. Pocałowałam mocno Rossa i przytuliłam go do siebie. Czułam się jak nigdy. Ross położył się obok i cały czas mnie przytulał. Przykrył nas tylko kołdrą. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w niego. Nie wiedziałam co mam powiedzieć.
-Laura…- Zaczął Ross.-Nie jesteś zła?
-Nie.-Uśmiechnęłam się do niego, i mocniej przytuliłam.
-Jesteś piękna.-Wyszeptał mi do ucha. Było mi tak dobrze. Sama nie wiem czemu to zrobiłam. Chyba się zakochałam… Usypiałam już, kiedy dopadł mnie okropny ból w okolicy jajników. Zwinęłam się w kulkę i zawyłam z bólu.-Lau, co jest?- Usłyszałam wystraszonego Rossa.
-Boli!- Krzyknęłam, trzymając rękę na brzuchu. Ross szybko się ubrał, i zaczął ubierać mnie, najpierw bieliznę, potem spodnie, bluzkę i jego pamiątkową bluzę. Na nogi wepchnął mi kozaki i wsadził w samochód Rydel do którego ma kluczyki. W szpitalu znaleźliśmy się lada moment. Ross miał mnie na rękach. Zaprowadził mnie do lekarza. Pani doktor kazała położyć się na leżance.
-Zawsze odczuwasz ból po stosunku płciowym?- Zapytała uciskając mi brzuch.
-Nie wiem! Dwa lata temu nie! Teraz pierwszy raz od dwóch lat to robiłam!- Płakałam z bólu. Ross stał z bólem w oczach w gabinecie.
-Masz zapalenie jajników. Nie zauważyłaś nic niepokojącego?- Zdziwiła się lekarka.
-Nie miałam okresu od dwóch tygodnie, ale myślałam że to po lekach które brałam, miałam grypę. Zwijałam się z bólu, a ona mnie pyta o głupoty.
-Musimy cię operować.-Powiedziała wstając z krzesełka. Ross był wystraszony.
-Jak to?- Powiedzieliśmy jednocześnie.
-Spokojnie, to nie tuzinkowy zabieg. Będziesz miała tylko pobudzony okres. I będzie po sprawie. Dostaniesz leki dopochwowe. No i przez co najmniej miesiąc nie będziesz uprawiać seksu.-Wytłumaczyła mi lekarka.-Zaraz wracam, zostań tu.-Pani doktor wyszła z gabinetu, a Ross od razu do mnie podbiegł.
-Zrobiłem ci krzywdę prawda?- Powiedział przestraszony.
-To nie twoja wina!- Krzyknęłam. Złapałam go za rękę.-Nie mów tak.-Powiedziałam patrząc mu w oczy.-Ross, za nim mnie z operują to wiedz że… kocham cię.-Zanim Ross zdążył coś powiedzieć zabrali mnie na salę operacyjną.

                                                                                 ***

Obudziłam się dopiero na drugi dzień. Czułam się strasznie słabo, ale wiem że to normalne. Mam jeszcze dziś poleżeć, a jutro wyjdę. Właśnie dostałam śniadanie, więc jem. Nie czuje już tego bólu. Osobiście miałam nadzieje że Ross przyjdzie, ale go nie ma… Przykro mi, no ale cóż. Odłożyłam na stoli talerz i przekręciłam się w stronę okna z Sali. Widziałam pełno ludzi z bliskimi. Ja byłam sama. Jednak moje oczy kogoś dojrzały. Ross. Spał na krzesełku pod ścianą. Wstałam z łóżka, i założyłam szlafrok. Wyszłam po woli na korytarz i uklęknęłam koło Rossa. Ujęłam jego twarz w ręce i pocałowałam. Blondyn momentalnie się obudził i oddał pocałunek.
-Laura, też cię kocham.-Powiedział między pocałunkami. Oderwaliśmy się od siebie. Ross wszedł do mnie do Sali i ułożył się na moim łóżku tuląc mnie. –Nawet nie wiesz jak się bałem.
-Wyobrażam sobie.-Uśmiechnęłam się do niego.-Miałeś dzisiaj odebrać Rose z przedszkola.
-Zadzwoniłem do Rydel. Pojedzie po nią.-Uśmiechnął się do mnie i pocałował. -Rose czuła że cię kocham.
-Jak to?- Zdziwiłam się.
-Od początku kiedy się dowiedziała, mówiła do ciebie mamo.-Uśmiechnął się, patrząc w moje oczy.
-Wiesz że nie chciałam żeby przestała mnie tak nazywać? Podobało mi się to.-Uśmiechnęłam się do niego.
-Cieszę się.-Ross znów mnie pocałował.
                                                                                         
 ***

Kilka lat później pobrałam się z Rossem. Razem zamieszkaliśmy w Nowym Jorku. Rose cały czas z nami mieszka. Nazywa mnie swoją mamą. Jestem w ciąży bliźniaczej z dwoma chłopcami. Damy im na imię James i Mateusz, czyli Mat. Jestem szczęśliwa. Ale gdyby ktoś powiedział mi przed wyjazdem do Stanów że poznam takiego mężczyznę i że go pokocham i tak to się wszystko potoczy, nie uwierzyłabym.