Autorka: Ala W.
Siedziałam w parku na ławeczce i przyglądałam się biegającym dzieciom. Żeby tylko gdzieś nie uciekły.
- Anabello! - dziewczynka odwróciła się do mnie, a ja pokiwałam głową z dezaprobatą. - Przestań kłócić się o tę lalkę! - blondynka spuściła głowę.
- Ale proszę pani...ona mi ją zablała! - uniosła głos. Podeszłam do dziewczynek i ukucnęłam przed nimi. Uniosłam lekko podbródek sześciolatki tak, że teraz patrzyła mi w oczy. Dostrzegłam w nich dziwny błysk. Anabell to dość niska, ciemna blondynka o ślicznych czekoladowych oczkach. Zazwyczaj włosy upięte ma w dwa kucyki. Uwielbiam ją. Jest niezwykle bystra i słodka. Zawsze kiedy na nią patrzyłam kąciki moich ust unosiły się ku górze. Ta było i tym razem.
- Skarbie... - zaczęłam łagodnie. Przetarła rączkami oczka co było wręcz rozczulające. - ...nie każę ci się podzielić lalką, bo to nie możliwe. Może pobawicie się w chowanego? - obie pokiwały z dezaprobatą głowami.
- To jest nudne. - przyznała Amy, ciemnowłosa koleżanka blondynki. Podrapałam się po podbródku i zrobiłam "minę myśliciela" jakby to ujęła młoda.
- Hmmm. No dobrze. - wstałam z kucka i zaklaskałam żywo dłonie. - Dzieciaki!!! Chodźcie!!! Mam dla was zabawę!!! - czwórka chłopaków przybiegła do mnie jak wystrzeleni z procy. Z zawodu byłam przedszkolanką. Lubiłam zajmować się dziećmi i bardzo się z nimi zżyłam. - Co wy na to, żeby pobawić się w liska? - spytałam. Nagrodzona zostałam krzykami i wrzaskami zadowolonych wychowanków. Uśmiechnęłam się pod nosem.
***
Musiałam wrócić z dziećmi do przedszkola, bo robiło się już późno i rodzice mieli je odebrać. Bawiłam się teraz w dziewczynkami w krainę kucyków. Ale nie trwało to długo, ponieważ mama Amy przyszła po córkę. Zdziwiłam się, że Anabell jeszcze tu jest. Zazwyczaj odbierała ją Rydel, wysoka blondynka z urody bardzo przypominająca córkę. Ale dziś jej nie było. Jak na zawołanie do sali wpadł spóźniony opiekun. Ale nie była to Ryd, ale jakiś blondyn, który jest straszną niezdarą, bo potknął się o dywan i
upadł twarzą na ziemię. Wstałam z podłogi i podeszłam do chłopaka. Na ramieniu przewieszoną miał torbę z siłowni. Ale co mnie to właściwie obchodziło.
- Nic panu nie jest? - spytałam patrząc na niego z góry. W odpowiedzi uniósł do góry dłoń z podniesionym kciukiem. Odetchnęłam. Byłam teoretycznie za niego odpowiedzialna, bo uczułam w tym miejscu. Po chwili zobaczyłam jak chłopak
chwyta się jakiejś półki i wstaje. Podszedł do mnie zawstydzony. Spojrzałam na niego krzyżując ręce.
- Przyszedłem po dziecko. - oznajmił uśmiechając się do mnie. Nadal pozostawałam nieugięta.
- Kim pan dla niej jest? I dlaczego nie przyszła Rydel jak zwykle?
- Jestem jej wujkiem, a Delly ma dzisiaj wizytę u fryzjera. - cierpliwie odpowiadał na pytania. Uniosłam brew.
- A skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - popatrzył na mnie jak na idiotkę.
- An...znasz mnie prawda? - schylił się do blondyneczki, która obdarzyła do słodkim uśmiechem, po czym z miną zwycięzcy wlepił we mnie gały.
- Dobra. Podpisze pan dokumenty i możesz pan ją zabrać. - podeszłam do biurka i wzięłam katalogi.
- Wujek Ross zabieze mnie do domu? - upuściłam kartki na podłogę i spojrzałam na dziewczynkę pytającym wzrokiem.
- Co powiedziałaś?
- Ze wujek Ross zabieze mnie do domu. - odparła jak gdyby nigdy nic.
- Ross? - spojrzałam chłopakowi w oczy. Widziałam w nich zdziwienie i te same iskierki, co u An.
- Laura? - pokiwałam głową wciąż zszokowana. Chłopak po chwili się uśmiechnął, a ja przybrałam kamienny wyraz twarzy. - Tak długo się nie widzieliśmy. - przyznał.
- A właśnie. Przed wyjazdem zapomniałam ci czegoś dać. - powiedziałam uwodzicielsko i zbliżyłam się do blondyna. Widziałam, jak jego kąciki uniosły się jeszcze bardziej ku górze, a w oczach kryła się ciekawość i pożądanie. Przejechałam ręką po torsie chłopaka, a zaraz potem wymierzyłam mu siarczystego policzka.
- Ała! Za co to było?! - krzyknął łapiąc się za bolące miejsce. Zaśmiałam się.
- To było za "Sorry. Zrywam z tobą. Mam inną" przez sms-a. - przyłożyłam mu teraz w drugi. - A to, żeby było symetrycznie. - prychnęłam po czym odeszłam od blondyna i zaczęłam zbierać porozrzucane kartki. - Wiesz co? Darujmy sobie papiery.
Możesz ją zabrać. - spojrzał na mnie zdziwiony. - No won!!!!!
***
- Laura wybacz. Jesteś i zawsze byłaś moim aniołem. Ross. - westchnęłam. - Van... - spojrzałam na siostrę. - Wrzuć tą karteczkę do reszty. - oznajmiłam znudzona siadając na kanapie.
- Lau... - zerknęłam na nią spod byka. - Czemu mu nie wybaczysz? Widać, że mu zależy. - pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Mam gdzieś, czy mu zależy, czy nie. Po prostu... - i w tym momencie bezczelnie przerwał mi dzwonek do drzwi. Ness pokazała ręką "Stop", a sama poszła otworzyć. Zaczęłam wgapiać się w sufit. Po dwóch minutach wróciła z bombonierką w ręce.
- Kurier? - pokiwała głową. - Co tym razem? - podała mi opakowanie.
- Czekoladki przeprosinowe z karteczką. - zaczęłam wczytywać się w tekst z ciekawością w oczach.
- Lau...wiem, że jesteś zła. Wiem, że uważasz mnie za dupka. I w sumie masz trochę racji. Kiedy się żegnaliśmy...coś mnie ukuło w serce. Nie chciałem, żebyś potem przeze mnie cierpiała, a ja sam nie chciałem przeżywać ataku zazdrości, jak zobaczę cię na okładce gazety z kimś innym. Nie radziłem sobie z tą sytuacją. Wolałem jak byłaś przy mnie. Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek? Byliśmy na polanie i świetnie się bawiliśmy. Słońce świeciło, a ptaszki świergotały nad uchem. Wtedy potknęłaś się jakiś kamień i wpadłaś mi w ramiona. Patrzyliśmy sobie w oczy. Powiedziałaś, że strasznie boli cię kostka, a ja kazałem ci usiąść na trawie. Pamiętam, jak musiałem cię nieść na rękach do domu. Przed wejściem powiedziałeś, że dasz już sobie radę i wszystko dobrze. Na początku nie chciałem cię puścić, żebyś sobie czegoś nie zrobiła, ale ostatecznie uległem. Na pożegnanie podeszłaś do mnie i musnęłaś lekko kąciki moich ust. Byłam zdziwiony, ale też przeogromnie szczęśliwy. Pamiętasz? Ja nie wiem, co dalej. Źle mi z tym, że cięgle cię raniłem, a ty za każdym razem mi wybaczałaś. Tak cholernie źle. Ale zrozum: Kocham, cię Lauro... - dalej już nie mogłam czytać. Po prostu się rozpłakałam. Van szybko do mnie podbiegła i przytuliła.
- Ciii...-kołysałyśmy się na boki. - Nie płacz już...ciii...
- Ale Ness...ja nie mogę. Wszystko wróciło. On wrócił. Pieprzony dupek.
***
Kolejny dzień w przedszkolu. Uwielbiam te dzieci, ale boję się, że on znowu tam będzie. Wstałam dzisiaj bardzo wcześnie, bo o szóstej czternaście. Stwierdziłam, że już nie zasnę, więc udałam się do toalety z zamiarem ogarnięcia się z poziomu "zombie" do "może być'. Wzięłam szybki prysznic i użyłam mojej ulubionej, lawendowej odżywki, żeby łatwiej rozczesać te kudły. Założyłam zwykłą, białą bluzeczkę na ramiączkach, krótką, plisowaną, żółtą spódnicę i nałożyłam na to "opalone" rajstopki. Włosy lekko podsuszyłam i podkręciłam lokówką. Wsunęłam w nie szeroką, żółtą opaskę, żeby nie spadały mi na twarz. Potem
przemyłam buzię i zaczęłam się malować. Delikatne linie kredką do oczu, podkreślone rzęsy, odrobina bladoróżowego tuszu i wiśniowy błyszczyk. Spojrzałam ostatni raz na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnęłam się. Zeszłam na dół. Van jeszcze spała. Zrobiłam sobie musli z truskawkami i zaczęłam się zajadać. Myślałam o Rossie. Czy to tylko przypadek, że się tu pojawił, a może przeznaczenie? Taaa...jasne. Chyba raczej głupota. Westchnęłam i włożyłam pustą miseczkę do zlewu. Ness umyje. Chyba zrobi dla mnie chociaż raz coś dobrego prawda? Eh, ja umyje jak wrócę. Wzięłam jeszcze klucze, telefon, chusteczki i portfel i włożyłam to do niewielkiej torebeczki. Spryskałam się ulubionymi perfumami i pachnąca fiołkami wyszłam z domu kierując się w stronę szkoły.
***
- Laura! - zauważyłam niską sylwetkę dziewczynki, która zaczęła biec w moją stronę.
- Anabell! - podniosłam ją w górę i okręciłam wokół własnej osi. Po chwili podeszła do mnie uśmiechnięta Rydel.
- Hej Laura.
- Cześć Ryd.
- Dzisiaj małą obierze Ross. - moja mina zrzedła.
- Czemu? Dlaczego mi to robisz? - spojrzałam na nią krzywo. Zaśmiała się.
- Przepraszam, ale muszę pracować po godzinach. Poradzisz sobie. - pociągnęłam nosem dla żartu. Przytuliła mnie. - Ej! Nie mazgaj się. Przecież mój brat nie jest taki zły. - mój wzrok w tym momencie mówił więcej niż tysiąc słów. - Dobra. Jest, ale chyba tak źle nie będzie.
- Oj się zdziwisz. - pomachała mi i poszła. Ja tylko westchnęłam i weszłam do budynku prowadzona przez sześciolatkę.
***
- Przyszedłem po dziecko. - znowu to samo. Przeglądałam jakieś papiery przy biurku, kiedy pojawił się blondyn. Wskazałam ręką na dziewczynkę.
- Bawi się. - nawet nie oderwałam się od pracy. Pochylił się nad stołem. - Z tego co wiem przyszedłeś odebrać dziecko. - rzuciłam obojętnie.
- No tak.
- To z łaski swojej przestań zostawiać tutaj swoje odciski palców, bierz An i idź sobie.
- Ale ty jesteś uparta. Nic się nie zmieniłaś. - zaśmiał się. Odłożyłam dokumenty i wstałam. Byliśmy teraz naprzeciwko siebie.
- A ty nadal jesteś najbardziej wkurwiającą istotą na ziemi. - warknęłam.
- Laura? - zerknęłam na sześciolatkę. - Co powiedziałaś przed chwilą? - i co ja mam powiedzieć? Przeklęłam przy dziecku. Ross uśmiechnął się idiotycznie i skrzyżował ręce na piersi.
- Właśnie. Co powiedziałaś? - zgromiłam go spojrzeniem i wróciłam do dziewczynki.
- Kwiatki pachnące na łące. - usiadłam z powrotem przy biurku. Blondyn cicho się zaśmiał.
- Stara dobra Laura. - miałam dość. Odsunęłam krzesło i podeszłam do chłopaka na tyle blisko, że teraz stykaliśmy się czołami.
- Słuchaj mnie dobrze ty...-zorientowałam się, że nadal obserwuje mnie mama dziewczynka. - baranie. Bierz ją i idź już stąd, bo nie mogę oddychać tym samym powietrzem co ty. . - przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniem dopóki nie usłyszałam
cichego głosiku.
- Pocałujecie się teraz? - natychmiast odskoczyłam od blondyna i uśmiechnęłam się do młodej. Ja? Pocałować się z nim? Yyyy...nie. Prędzej kosmici wyżrą mi mózg.
***
- Laura?!?! - Van przepychała się przez te wszystkie bukiety kwiatów. Serio. Śmierdziało jak nie wiem. Pełno różnych zapachów, dom zawalony jakimiś storczykami, bratkami i innymi gównami. Nie dało się tu normalnie oddychać.
- Co?! - krzyczałam nie wiedząc, jak wyjść z tego labiryntu.
- Co to ma być?!
- Aaaaaaaa...chodzi o tę łąkę?! Ross myśli, że mnie przekupi!!!!
- Może mu wybacz!!! - znalazłyśmy się i stałyśmy naprzeciwko. - Laura. Popatrz jak mu zależy. Spiżarnia jest przepełniona po brzegi jakimiś wędlinami i słodyczami. Pełno różnych karteczek się wala. A teraz te kwiaty.
- Van. - spojrzałam jej w oczy. - A co jeśli znowu mnie skrzywdzi? Drugi raz tego nie przecierpię.
- Nie mów hop, póki nie skoczysz. - uśmiechnęłam się na jej słowa.
- Może masz racje.
- Na jasne, że mam. - zaśmiałyśmy się.
- Dziękuję Ness. Za poprawę humoru.
- Do usług. - ukłoniła się, a potem zamknęła w niedźwiedzim uścisku.
***
Była dwunasta w nocy. Vanessa już dawno spała. Ja ostatnio cierpiałam na bezsenność, więc z kubkiem kakao z miodem wyszłam na niewielki balkonik przy moim pokoju. Usiadłam sobie na leżaczku i pijąc gorący napój obserwowałam puste ulice i domy naprzeciwko. Niebo było bezchmurne i przepełnione milionami gwiazd. Piękne. Pewnie siedziałabym tak dalej, gdybym nie usłyszałam czyjegoś głosu jakby pod sobą. Wstałam z siedziska i chwyciłam się barierki. Papatrzyłam w dół. Było mi trochę zimno przez krótką koszulę nocną, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Okazało się, że owy przybysz to Ross. Westchnęłam.
- Co ty tu robisz? - odparłam dosyć głośno.
- Ooo Julio!!! - krzyczał.
- Jaka Julia?! Laura! L-A-U-R-A. - chciałam, żeby się uspokoił, ale niestety z marnym skutkiem. Pokój Van był obok mojego, więc mogła to wszystko usłyszeć, a tego nie chciałam. Potem miałaby do mnie wyrzuty do końca życia. Bo ją obudziłam.
- Co za blask strzelił tam z okna?! - pacnęłam się w łeb.
- Zaraz ja ci strzelę, jak się nie uciszysz kretynie! Vanessa śpi cholero jasna!!!
- Co się dzieje? - na sąsiednim balkonie zobaczyłam zaspaną Ness, która przecierała sobie oczy. Wyglądała strasznie. Szczególnie włosy.
- Poranny fryz Van? - zaśmiałam się widząc jej minę.
- Co się tu dzieje? - powtórzyła patrząc na Ross'a.
- Aaaaa, o to ci chodzi. - westchnęłam. - No bo ten kretyn się drze i nie chce mu się morda zamknąć. To jest jakaś katorga. Ludzie próbują sobie spokojnie pooglądać krajobrazy i niebo, a tu taki wyskakuje i przeszkadza. No normalnie straszne. wiesz, jak to jest, kiedy ty coś robisz i nie możesz słuchać drugiej osoby, bo za dużo gada? - spojrzała na mnie jak na idiotkę.
- Teraz już tak.
- No wiesz? - udałam, że się obrażam, ale chwilę później uśmiechnęłam się do siostry. Znowu spojrzałam w dół. - Będziesz tam dalej stał, czy łaskawie sobie pójdziesz? - spytałam, a on obdarzył mnie jednym z tych swoich czarujących uśmiechów. Chwycił za gitarę. - No super. Teraz będzie śpiewał. - pokręciłam głową w niedowierzaniu.. Po chwili rozległa się melodia.
- Uh, Uhh, Yeah
Ok, maybe I'm shy
But usually I speak my mind
But by your side
I'm tongue tied
Sweaty palms
I turn red
You think I have no confidence
But I do, just not with you
Zaczęłam ucierać łzy, które mimowolnie skapnęły mi po policzkach i z uśmiechem na ustach słuchałam dalej.
- Now I'm singin' all the words
I'm scared to say
Yeah
So forgive me
If I'm doing this all wrong
I'm trying my best in this song
To tell you... What can I do?
I'm stuck on you
I'm hoping you feel what I do
Cause I told
Mom about you
I told her...
What can I do?
I'm stuck on you
And like the night
Sticks to the moon
Girl, I'm stuck on you
Uh, Uhh, Yeah
I'm stuck on you
Skończył śpiewać i popatrzył na mnie wyczekująco. Vanessa usiadła na leżaku i spoglądała to na mnie, to na Ross'a. A ja weszłam do pokoju. Zbiegłam szybko na dół po schodach, założyłam kapcie i wybiegłam z domu, o mało nie upadając na ziemię. Stanęłam teraz oko w oko z blondynem. Chłopakiem, który już raz mnie zranił, ale wiem, że ta piosenka, która napisał była szczera. I ja w to wierzę.
- Lau...bardzo cię przepraszam. Na prawdę mi głupio, że cię skrzywdziłem. Dasz radę mi wybaczyć? - spojrzał na mnie pytająco. Uśmiechnęłam się słodko i w jednym momencie wpiłam się w jego usta. Jak zwykle w moim brzuchu świdrowały
motyle, a po całym ciele przeszła gęsia skórka i dreszcze. Kiedy się od siebie oderwaliśmy Ross uśmiechnął się szeroko. Odwzajemniłam gest. - Czyli...między nami spoko? Znowu będzie jak dawniej? - pokiwałam głową.
- Będzie lepiej Ross. Już nic nie będzie taki samo. - złapałam go za rękę i splotłam nasze palce. Popatrzył na nasze dłonie, a potem w moje oczy i znów się uśmiechnął.
- Masz rację. - zbliżył się do mnie jeszcze bardziej (jeśli to było w ogóle możliwe) - Już nic nie będzie takie samo. - potwierdził, po czym ponownie złączył nasze usta.
- Awwww!!!! - z góry zobaczyłam, jak Vanessa podtrzymuje głowę na rękach i przypatruje się nam z zazdrością. - Ja też chce mieć chłopaka! - tupnęła nogą. Zaśmiałam się. Tak, teraz będzie już lepiej. Przynajmniej mam taką nadzieję.
- To co Ross? - spojrzałam na niego wyzywająco. - Wyścig to tamtej latarni i z powrotem? - uśmiechnął się.
- Nie masz ze mną szans. - stwierdził puszczając moją dłoń.
- Jeszcze się przekonamy. - bąknęłam pod nosem i ustawiliśmy się na "starcie". I to już koniec tej przesłodkiej historii. A potem dupek i księżniczka żyli długo i szczęśliwie.
P.S.
- Ej! Ja nie jestem dupkiem!!!!
- Jesteś, jesteś. A jak nie to możesz być słodkim dupkiem. Pasuje?
- Bardzo śmieszne.
- Ciociu? - spojrzałam na dziewczynkę.
- Tak Anabell?
- Wujek Ross jest trochę głupi, ale dobrze wybrał.
- Masz rację. Jest głupi.
- Ej! - oburzył się. - A ty przemądrzała. - zaśmiałam się.