wtorek, 2 września 2014

Number 20. "Wszyscy jesteśmy pielgrzymami w tej samej podróży. Ale nasze mapy bywają lepsze i gorsze."

Autor : Szanell Torres ♥
Blog : http://fight-for-this-love-raura.blogspot.com/

Haha, dodaję w końcu twój one-shot, kochanie :D Jest prześwietny i boski, ale trochę smutnawy, chociażby w moim odczuciu. Taa, znawca się znalazł XD
Czytajcie łonshota kochanej cioci Szanell, a ja lecę w końcu spróbować skończyć rozdział xx


PODKŁAD : https://www.youtube.com/watch?v=fDTouU0iABA

*Laura*
Pozmywałam po obiedzie, sprzątnęłam w kuchni i wreszcie miałam nieco czasu dla siebie. John wyjechał na jakieś spotkanie rybaków i byłam sama w domu. Usiadłam na brzegu łóżka w swojej sypialni i myślałam co ze sobą zrobić. Rozglądałam się dookoła aż moją uwagę przykuła półka z książkami. Podeszłam do niej. Na samym dole stała sporych rozmiarów drewniana skrzynka. Wyciągnęłam ją, choć nie było to łatwe z dokuczającym mi od pewnego czasu bólem krzyża. Cóż, starość nie radość. Postawiłam skrzynkę na łóżku sama na nim siadając. Był w niej ogromny album, kilka drobnostek z młodości i srebrny naszyjnik z wisiorkiem w kształcie serca. Wyciągnęłam go. Westchnęłam na samo wspomnienie o dniu, w którym go dostałam. Zapowiadał się wspaniale, ale wcale taki nie był…
To były moje dwudzieste urodziny. Spałam smacznie kiedy poczułam na sobie jego ciepłe, umięśnione ręce. Przygarnął mnie do siebie i przytulił mocno.
- Sto lat. – wyszeptał mi do ucha.
Uśmiechnęłam się i obdarowałam go czułym pocałunkiem w usta. Odpłacił się tym samym.
- Kocham te nasze wspólne poranki. Szkoda, że zdarzają się tak rzadko – stwierdziłam.
Ross popatrzył w moje oczy po czym odgarniając mi włosy z czoła powiedział:
- Wiesz, że nic na to nie poradzę. Inni mają normalne zawody, ja jestem w zespole. Przytaknęłam po czym kładąc swoją głowę na torsie blondyna, dodałam w myślach: 'Na dodatek ten zespół jest sławny.'
Poleżeliśmy jeszcze chwilę, jednak Ross, musiał szykować się na wywiad w radiu i z naszego wspólnego śniadanka nici.
- Kochanie. Nie bądź zła. Wynagrodzę ci to, obiecuję. – pogładził mnie po policzku.
Mimowolnie się uśmiechnęłam i pozwoliłam sobie na pieszczoty, ale nadal byłam wściekła.
- Ale są moje urodziny. Nawet wtedy musisz chodzić na jakieś cholerne wywiady. – narzekałam. Blondasek wywrócił teatralnie oczami, cmoknął mnie w policzek, wziął swoją marynarkę i wyszedł.
- Ostatni raz ci na to pozwalam. – zagroziłam żartobliwie kiwając przy tym palcem.
- Też cię kocham. – zaśmiał się, a chwilę potem już odjeżdżał swoim białym porsche.
Westchnęłam tylko i usiadłam na kanapie. Było mi naprawdę przykro, że nawet w taki dzień musiał gdzieś jechać. Oczywiście uwielbiałam chłopaków i Rydel oraz cieszyłam się, że R5 zrobiło taką karierę, ale nieraz wolałabym żeby Ross był zwykłym nastolatkiem. I tak na rozmyślaniach minęło mi pół dnia. Odebrałam kilka telefonów od znajomych i rodziny, którzy dzwonili aby złożyć mi życzenia urodzinowe, sprzątnęłam w kuchni i pooglądałam telewizję. Około siedemnastej dostałam telefon od Ross'a.
- Cześć kochanie. Wybacz, że tak późno, ale mieliśmy jeszcze niezapowiedzianą sesję. – wytłumaczył na wstępie.
- Yhy. – rzuciłam obojętnie.
- No nie złość się, Skarbie, Kochanie, Kotku… - wymieniał.
Uwielbiałam jak to robił, to było urocze.
- No dobra, dobra co chciałeś? – powiedziałam.
- Za dwadzieścia minut będę w domu. Ubierz się ładnie, mam dla ciebie niespodziankę. – oznajmił po czym nawet nie czekając na moją odpowiedź rozłączył się.
Czyli jednak moje urodziny nie miały skończyć się jak każdy inny dzień? Ta myśl poprawiła mi humor. Postanowiłam się wyszykować. Założyłam elegancką czarną sukienkę do kolan, błyszczące koturny, zrobiłam delikatny makijaż i byłam gotowa do wyjścia.
Czekałam niecierpliwie na Ross'a, aż wreszcie usłyszałam dzwonek do drzwi. Spóźnił się o ponad godzinę. Chwila, chwila przecież on ma klucze do domu? Zaniepokojona pobiegłam otworzyć. W drzwiach stał Ellington – był cały roztrzęsiony. Jego oczy poczerwieniały, a ręce niespokojnie drżały.
- Co się stało Ell? – zapytałam spanikowana.
- Lau chodź, musisz jechać ze mną do szpitala. – wydusił po czym kilka pojedynczych łez popłynęło po jego policzkach.
- Boże, Ellington powiedz mi co się stało. Coś z Ross'em? – powiedziałam niemal na jednym wdechu.
- Ro...Ross miał wypadek samochodowy. Wpadł w poślizg. Chodź! – ponaglił mnie.
Nawet nie zamykając mieszkania pobiegłam za brunetem. Wsiedliśmy do jego samochodu, który z piskiem opon ruszył w kierunku szpitala. Nie minęło piętnaście minut, a my już biegliśmy korytarzem do odpowiedniej sali. Byłam taka wystraszona i zdezorientowana, że nawet nie płakałam. Czułam tylko jak straszne dreszcze przebiegały przez moje ciało, a bicie serca z każdą chwilą przyśpieszało. Wreszcie stanęliśmy. Na krzesłach siedzieli Riker i Rydel ocierający łzy i dzwoniący gdzieś Rocky.
- Co z nim? – zapytałam pomijając powitanie.
- Źle – wykrztusił Riker, który uporczywie wpatrywał się w jakiś punkt na ścianie.
Ratliff poprosił pielęgniarkę, a ta pozwoliła mi wejść do blondyna. Ledwo trzymając się na nogach przekroczyłam próg sali. Kiedy go ujrzałam, łzy automatycznie popłynęły mi z oczu. Zakryłam usta dłonią próbując jakoś stłumić przeraźliwy jęk. Jego perfekcyjna twarz cała podrapana, duże rozcięcie nad czołem, lśniące blond włosy owinięte były bandażem, lewa noga i prawa ręka zagipsowane. Wszędzie miał jakieś rurki.
- Ross.. - wyszeptałam podchodząc do niego.
Stęknął po czym przeniósł swój wzrok na mnie. Uśmiechnął się delikatnie. Pogłaskałam jego dłoń próbując jakoś powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu.
- Nie płacz. – powiedział ochrypłym głosem.
Nie wytrzymałam. Mój głośny płacz rozległ się na sali.
- Ciiii – mówił. – Nie płacz skarbie. Wszystko będzie dobrze.
- Uspokoiłam się nieco gdy chwycił mnie swoją ciepłą dłonią i tak jak zwykle zaczął ją delikatnie gilgotać. Zachichotałam, na co jego twarz rozpromieniła się. Popatrzył na mnie. Jego czekoladowe tęczówki rejestrowały każdy milimetr mojego ciała.
- Właśnie taką chcę cię zapamiętać. Wesołą, jak zwykle roztrzepaną. – zaśmiał się. – Szkoda, że ty zapamiętasz mnie takiego. – wskazał na swoje poturbowane ciało.
Nic nie powiedziałam. Nie mogłam. Nagle przed oczami stanęły mi wszystkie chwile spędzone wspólnie z Ross'em. Robiliśmy tyle szalonych rzeczy. Tatuaże, nocne imprezy, po których zawsze leczyliśmy kaca leżąc w łóżku i słuchając muzyki. Nie chciałam tego zapominać. Jego chciałam zapominać Ross'a. Jego ślicznych oczu, uśmiechu, w którym zawsze ukazywał rządek swoich równych białych ząbków i tych dołeczków w policzkach.
- Ross nie umieraj! – wykrzyczałam niemalże.
- Ciiii, spokojnie. – pogłaskał mnie po ramieniu.
- Wiesz co? Mam coś dla ciebie.
Zaciskając zęby z bólu sięgnął ręką pod poduszkę. Wyciągnął stamtąd wielki, srebrny naszyjnik z wisiorkiem w kształcie serca. Podał mi je. Otworzyłam serduszko i znalazłam w nim nasze wspólne zdjęcie, gdy się obejmowaliśmy.
- Wszystkiego najlepszego Kotku, Słońce, Żabko…- zaczął znów wymieniać.
- Dziękuję, jest śliczny. – uśmiechnęłam się.
- Przynajmniej to ci po mnie pozostanie. – westchnął.
- Nawet tak nie mów Ross. – skwitowałam.
Przełknął głośno ślinę. Jego oczy nagle posmutniały, a z twarzy zniknął uśmiech.
- Kocham cię Laura, nie zapominaj. Nawet jak będę już tam na górze, zawsze będę przy Tobie, będę Twoim aniołem stróżem. Znajdziesz sobie kogoś, będziesz mieć grupkę dzieci. Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa i ponownie zakochasz się w stworzonym dla Ciebie mężczyzną. Chcę żebyś o mnie nie zapomniała, ale nie zaprzątaj sobie nigdy mną pamięci. Ciesz się życiem. Za mnie...Ja wezmę ze sobą pięknie spędzone z Tobą chwile tam na górę. Kiedyś i tam się spotkamy..Może tam będzie Nam pisane wspólne życie na wieki...– wyszeptał.
Chwilę potem jego oczy się zamknęły, a dłoń opadła wolno na poduszkę. Maszyny zaczęły piszczeć, a ja nie wiedziałam co się dzieje. Zaczęłam krzyczeć, a gdy do pokoju wparowali lekarze po prostu rzuciłam się na Ross'a. Zaczęłam go całować, przytulać, próbowałam go jakoś obudzić. Wszystko na nic. Odszedł, już na zawsze…
Nawet nie poczułam łez lecących po moich policzkach. Ściskając w dłoni srebrne serce myślałam o nim. Tak bardzo mi go brak. Nieraz kładłam się do łóżka z nadzieją, że gdy rano się obudzę ujrzę jego uśmiechniętą twarz, nieraz siadałam przy oknie licząc na to, że ujrzę go nadjeżdżającego do domu, nieraz myślałam, o tym, czy jest przy mnie i się mną opiekuje. Boże, gdybym tak mogła cofnąć czas, sprawić by nie doszło do tego wypadku….. Niestety nie mogę, a Ross, Ross już na zawsze pozostanie tym, który odszedł.
- Czekaj na mnie kochany...I ja niedługo odwiedzę Cię tam na górze... - cichutko wyszeptałam.

4 komentarze:

  1. O mój Boże!!
    Popłakałam się na końcu!
    Piękne!!
    Życzę dużo weny!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ryczałam jak bóbr wiecej takich opowiadań!!

    ~ Miranda

    OdpowiedzUsuń
  3. PIĘKNY!!!!!! Popłakałam się!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudo! Odwiedź swoją pocztę!

    OdpowiedzUsuń