sobota, 20 września 2014

Number 21 "Never say never"

Autorka: Ala W.

Możecie mnie opieprzać ile wlezie. Kompletnie zapomniałam, żeby wchodzić na drugą pocztę i dodawać one-shoty. A kto tak tylko potrafi? CRISTAL >.< Ala, twój one shot jest świetny! Czytałam go na jakimś innym blogu i od razu się w nim zakochałam ♥ 
Czytajcie i komentujcie, a ja jutro postaram się dodać kolejnego one shota :3

**Oczami Rydel**
- Nie, Laura nie! - zrezygnowana opieprzałam przyjaciółkę. 
- Ja i tak wiem, co wiem!
- Wiesz, co? Mam dość. - wyszłam z pokoju. Wiedziałam, że Laura potrafi być natrętna, ale nie, że aż tak.
- Po prostu wiesz, że mam rację! - wrzasnęła jeszcze. Ugh! Nie no nie mogę.
- Ross?! Weź zabierz, gdzieś tą twoją ciężarną narzeczoną, bo nie wyrabiam! - Lau wychyliła z się z mojego "królestwa" cała Happy. Mi tam do śmiechu nie było.
- Po prostu Ryd nie chce przyznać, że podoba jej się Ellington. - odparła pewnie po czym podeszła do Ross'a i pocałowała go w policzek. Jak uroczo. Są razem od ponad dwóch lat i już planują wspólną przyszłość. Chciałabym mieć takie szczęście w miłości. U mnie jest tak, że jak kogoś poznam to albo zajęty, albo zboczeniec, który maca po tyłku. Taka prawda. Spójrzmy  na przykład na takiego Ellington'a. Totalny dupek, mój dawny przyjaciel. Niedawno chodził z Kelly, ale z nim zerwała, bo uznała, że to uczucie, które było między nimi się "wypaliło". Teraz chodzi załamany i nie zwraca na mnie żadnej uwagi. Nie żeby mnie to cokolwiek obchodziło, bo przecież już się nie przyjaźnimy. A jednak trochę to boli. Nie! Koniec. Nie ma tematu.
- Dells o czym tak intensywnie myślałaś? - Ross wyrwał mnie z mojej krainy głupoty.
- Ja wiem o czym. - Lau skakała z radości w miejscu.
- Ty się lepiej zajmuj planowaniem ślubu . Ja to zawsze mam pecha. Idę na spacer! - ostatnie zdanie prawie wykrzyczałam. W pośpiechu ubrałam buty i wyszłam z domu głośno trzaskając drzwiami. Przechodziłam obok różnych sklepów, wystaw, parków i rozglądałam się. Czasami, kiedy jesteśmy w pośpiechu nie zauważamy tych pięknych krajobrazów, które nas otaczają. Usiadłam na ławce przed spożywczakiem i uważnie obserwowałam parkę, która cmokała się niedaleko cmentarza. Chciałabym mieć chociaż połowę tego szczęścia. Nie ważne gdzie, nie ważne w czym, ale ważne, że z tym kimś wyjątkowym. Postanowiłam udać się na grób rodziców. W pobliskim sklepie kupiłam znicza i zapałki i ruszyłam. Kiedy stałam już przy pomniku zachciało mi się płakać. Dlaczego ich tu nie ma?! Dlaczego w chwili, kiedy najbardziej ich potrzebuję nie mogę z nimi porozmawiać?! To bardzo przykre. Pamiętam jak kiedyś Rocky zabrał moją ukochaną, szmacianą lalkę i goniłam go po całym domu z pistoletem na wodę, a wtedy mama wkroczyła do akcji i go zganiła. Albo jak miałam cztery lata i chodziliśmy razem na plac zabaw. Tam poznałam Ellington'a. Na samo wspomnienie oczy mi się zaszkliły, a po policzku spłynęła pojedyncza łza. Dlaczego ja?! To wszystko jest takie trudne. Najpierw śmierć rodziców, potem poznanie sióstr Marano, które przywróciły barwy do naszego życia, impreza, ciąża Laury, zaręczyny i niedługo ślub. A najgorsze jest to, że przez ten cały czas każdy znalazł swoją wielką miłość i szczęście tylko nie ja. W moich rodzicach zawsze miałam oparcie, a teraz, kiedy przeżywam ciężką depresję, muszę siedzieć tutaj i wylewać niepotrzebnie swoje łzy, tylko dlatego, że tak cholernie tęsknię.
- Rydel? Ty płaczesz? - obok mnie zauważyłam Ratliffa z bukietem kwiatów. Pewnie chciał położyć je na pomniku. To miłe. Mimo, że nie byli to jego biologiczni rodzice zamieszkał z nami, kiedy zostawiła go matka. Miał trudne dzieciństwo i razem z rodzeństwem przez cały czas próbowaliśmy mu pomóc. Mama i tata traktowali go jak syna, a my jak brata. Cieszę się, że nie zapomniał. - Co się stało? - spytał troskliwie. Nie miałam siły, żeby mówić, więc po prostu podniosłam się z ławeczki z wpadłam mu w ramiona. Potrzebowałam teraz jakiegoś wsparcia. Zawsze jak tu przychodzę zaczynam ryczeć. Ell puścił bukiet, zaskoczony moim nagłym "atakiem" i mnie objął. Czułam się swobodnie w jego towarzystwie. I mimo iż ostatnio nie miał dla mnie czasu wciąż uważałam go za przyjaciela. Mocniej się w niego wtuliłam i zaczęłam cicho szlochać. Chciałam pozbyć się tego całego ciężaru. - Ciii...nie martw się. Z czasem będzie lepiej. - starał się mnie pocieszyć delikatnie kołysząc. Pomogło. Już po niecałych dziesięciu minutach przestałam płakać, a na twarz wkradł się lekki uśmiech. - Widzisz? I po grymasie. - zaśmiałam się. Przyjaciel chciał się już odsunąć, ale go przytrzymałam.
- Jeszcze nie. Zimno mi. - Ell uśmiechnął się szeroko i wciąż objęci udaliśmy się do domu.
***
- A Ryd się zakochała, a Ryd się zakochała! -  siostry Marano zaczęły się drzeć skacząc dookoła mnie. Tak, jak pewnie wszyscy się domyślają, opowiedziałam im wczorajszą historię z cmentarzem. Kiedy tylko wspomniałam o Ratliffie zaczęły piszczeć i tańczyć ze szczęścia. Nie wiem, co im tam wesoło. Nagle Laura stanęła i zaczęła trzymać się za brzuch.
- Lau. Co się dzieje? - spytała Van podchodząc do "poszkodowanej".
- Ross! Chodź szybko! - wrzasnęłam wychylając się z pokoju. Blondyn zjawił się w nim z prędkością światła.
- To już. - wyszeptała młodsza Marano ledwo łapiąc oddech.
- Co już?
- A jak ci się wydaje idioto! Ona rodzi! No weź coś zrób! - zaczęłam panikować i biegać w kółko. Zajęta stresowaniem się nie zauważyłam parasolki na ziemi i pewnie bym upadła gdyby nie refleks Ellington'a. 
- Jakie miłe powitanie. - zaśmiał się uroczo. Poczułam się, jakbym miała nogi z waty. Nie wierzę, jak on wciąż i wciąż na mnie działa.
- Widzisz Ratliff. Moja siostra na ciebie leci. - zaśmiał się Riker, który jakoś tak nagle wlazł do zatłoczonego pomieszczenia. Posłałam mu mordercze spojrzenie i podniosłam się na równe nogi.
- Wiecie...nie chcę przerywać wam tej romantycznej chwili, ale chyba zaraz tutaj zdechnę. - Lau normalnie wiła się z bólu na podłodze.
- No Ross! Weź zrób coś! - wydarłam się. Zaczął panikować.
- Ale co? Nie umiem odbierać porodu.
- Nie o to mi chodziło kretynie! Jedziemy wszyscy do szpitala! Już!. - zarządziłam. Po chwili w pomieszczeniu zostałam tylko ja i Ratliff.
- Chciałbym umieć tak dyrygować. Idziemy? - spytał unosząc brew. Zaśmiałam się.
- Tak. - orzekłam i odruchowo chwyciłam go za rękę. Kiedy już miałam ją puścić poczułam, jak lekko się zacisnęła. Zarumieniłam się  i dołączyliśmy do pozostałych.
***
- O jaka ona słodka!
- Normalnie żyć nie umierać!
- Mogę ją potrzymać! - wszyscy zaczęli się rozczulać nad słodką córeczką Laury (i Ross'a) i przekrzykiwali się, kto pierwszy będzie ją trzymać. Ja siedziałam w kącie i patrzyłam w okno. później do niej podejdę. Jak tłok się zmniejszy.
- Dells? Czemu siedzisz tu sama? - Ell usiadł naprzeciwko.
- Za dużo ludu tam się szerzy. 
- Myślałem, że lubisz jak jest tłoczno.
- Zastanawiam się. - podparłam ręką brodę.
- Nad czym?
- Nad wszystkim. Zastanawiam się, czy kiedyś będzie mi dane być tak szczęśliwą jak Laura. Ona ma wszystko: wspaniałego narzeczonego, śliczną córeczkę i miłość. A ja? Nic nie mam.
- Nie mów tak. Masz przecież mnie. - złapał mnie za rękę. Zdziwiłam się trochę, ale nic nie mówiłam.
- No tak i bardzo się z tego cieszę, ale to nie zmienia faktu, że jestem ofiarą losu.
- Nawet tak nie gadaj, bo mi też robi się smutno.
- A najgorsze jest to, że się zakochałam. - brunet zdziwiony i chyba trochę smutny puścił moją dłoń i już miał wstać, ale go powstrzymałam.
- Jaki on jest? - spytał z bólem "wymalowanym" na twarzy. Wyglądał na naprawdę przybitego. Smutno mi jest tak teraz na niego patrzeć. Chwyciłam delikatnie jego rękę i zaczęłam mówić.
- To jest brunet o kakaowych oczach, w których zawsze tonę i takim bardzo promiennym uśmiechu. Zawsze umie mnie pocieszyć, przy nim nie da się być nieszczęśliwym. Uwielbiam kiedy mnie do siebie przytula, bo wtedy czuję się bezpiecznie. Zawsze mnie wspiera i nawet jeśli jest trochę szurnięty to i tak go kocham. A na imię ma Elllington. - wyrecytowałam, a twarz Ratliffa momentalnie stała się czerwona. Słodkie.
- Wiesz, ja też poznałem taką jedną... - wstał z miejsca i do mnie podszedł.
- Mam być zazdrosna? - zarzuciłam mu ręce na szyję i lekko przybliżyłam swoją twarz do jego.
- Nieee. Nikt nie może się z tobą równać. - wyszeptał.
- Awwwww! - nawet nie zauważyłam, że od jakiś pięciu minut nikt już nie skupia się na Laurze i jej szkrabie, tylko wszyscy patrzą na nas. Nie zwracając na nich zbytniej uwagi złączyliśmy nasze usta w bardzo długim, namiętnym pocałunku, który mam nadzieję, będzie trwał wiecznie. Szukałam miłości, a nawet nie wiedziałam, że uczucie czai się  tuż za rogiem. Nie mogę w to uwierzyć. Nareszcie jestem szczęśliwa! I nie pozwolę mu odejść! Nigdy!

4 komentarze: